niedziela, 30 grudnia 2012

Co przylazło pod choinkę?

Dziś moi drodzy mam dla was propozycję opowieści bardziej w obrazkach niż w słowach, a będzie to mała historyjka o tym co znalazłam pod choinką

Generalnie chyba w tym roku byłam wyjątkowo niegrzeczna, czytałam za dużo książek zamiast zajmować się poważnymi sprawami, za dużo razy obejrzałam "Prometeusza" i za często wyrażałam uwielbienie dla Ripley, bo w święta przyszło do mnie to:





Jest to już druga figurka od Neca Toys, która znalazła się w moim posiadaniu i zapewniam,  że cechują się naprawdę doskonałą precyzją wykonania. Przyznam wam, że kiedy ją zobaczyłam trochę oniemiałam, ale nie dlatego, że jest straszna, tylko ma nieco nieporęczny rozmiar, ale jakoś będę musiała ulokować ją na swoim biurku, które zobaczycie na kolejnym zdjęciu. Co ciekawe Współgremlis wcale nie zasugerował się moim postem o nerdowskich prezentach, bo napisałam go zbyt późno , żeby mógł się  nim zainspirować (może trochę szkoda, zwłaszcza ze względu na te propozycje biżuteryjne przy końcu;).

W każdym na moim biurku miejsce znajdzie się dopiero kiedy uporam się z zalegającymi na nim książkami i papierami, no i Gizmem. Bo na czas świąt zagościło w naszym domu stworzenie najbardziej przypominające mogwaia ze wszystkich zwierząt, które dotychczas widziałam. Poznajcie Bolusia - kota naszej babci;]



Boluś jest uroczym persem, który najwyraźniej też chciałaby być jak obcy. W każdym razie jego kolejne zdjęcie zdaje się mówić jasno "Śmierć predatorom!" i ja go oczywiście w tym popieram;]



A w temacie nadchodzącego sylwestra wszystkim czytelniczkom, które szykują się na sylwestrową zabawę, chciałbym polecić kilka propozycji makijaży rodem z moich ulubionych gatunków fabularnych, tak więc:

Makijaż a'la postacie z filmów Tima Burtona

Makijaż rodem ze "Zmierzchu"


I trochę steampunka


I tak pozostaje mi już tylko życzyć wam szampańskiej zabawy jutrzejszego wieczoru i mnóstwa dobrych książek i filmów w Nowym Roku!

czwartek, 20 grudnia 2012

Ho, ho, ho! Czyli co gremliny przynoszą pod choinkę

Pod koniec roku (a tym razem może i nawet świata) czas ma podły zwyczaj podstępnie przyśpieszać. Nim się człowiek obejrzy, a już niemalże kończy się semestr (zwłaszcza jak jest się tą jędzą, która  prowadzi zajęcia i wystawia oceny), trzeba zaplanować działania na nowy rok, wszyscy znajomi chcą się nagle spotkać, a do tego ciągle pojawiają się jakieś ciekawe pokazy filmowe, spotkania, wykłady i kiedy nadchodzą święta, wszystko trzeba robić na ostatnią chwilę.

A ponieważ najgorszą rzeczą do robienia na ostatnią chwilę jest kupowanie prezentów chciałabym wam trochę pomóc w tym trudnym zadaniu prezentując kilka swoich pomysłów, na to czym obdarować bliskich, a tym bardziej, jeśli nasi bliscy są "white&nerdy" tak jak i my;]

Gotowi? No to zaczynamy!

Prezent nr. 1 dla kogoś takiego jak ja, to oczywiście książka. Najlepiej taka tradycyjna, cegłowata i z ładną okładką. W tym roku takowa cegła trafi do mojego brata, a będzie to "Triumf Endymiona" Dana Simnmonsa. "Hyperion" czeka wciąż na moim biurku, więc na razie nie podzielę się jeszcze opinią na temat tej prozy, ale ponieważ polecił mi to brat, jestem pewna, że będzie to coś naprawdę robiącego wrażenie



W ogóle uwielbiam takie wydania, jak to od wydawnictwa Mag. A miło, żeby prezent był ładny, dlatego też w tej kategorii polecam wszystkie książki Umberto Eco wydawnictwa Noir sur Blanc, cykl 1Q84 Harukiego Murakamiego od wydawnictwa Muza,  wszystkie twardookładkowe wydania książek Jacka Dukaja od Wydawnictwa Literackiego. Generalnie staram się nie gromadzić książek, pożyczam je więc, rozdaję, oddaję do bibliotek itp., ale takie rzeczy lubię mieć. 

Prezent nr 2 to planszówka. Najlepiej taka dla dwóch osób i więcej. M&M nabyliśmy ostatnio, ale to juz wyższa szkoła jazdy, no i fajniej się gra większa gromadą. Ale jeśli chcecie uszczęsliwić fana fantasy, to jest pewny wybór.


Gier zresztą jest z milion, ale dzięki temu dla każdego znajdzie sie coś fajnego. Nam  wielokrotnie zdarzało nam sie grać w gry na imprezach i jako jedną z fajniejszych wspominam Cluedo - dla wszystkich miłośników kryminałów i pokerowej twarzy. W dzieciństwie moja pasją była gra w remika (teraz nie mam z kim grać) i powiedziałbym, ze dreszczyk emocji jest porównywalny;]


Skoro była już gra planszowa, to oczywiście nie gorsza będzie też komputerowa. Każdy lubi co innego - jedni rozwalać zombie łopatą, inni (czyli ja) zjadać grzybki z Mario i łapać ekeltruny z Raymanem.

Zdecydowanie kocham platformówki, a takie w które można grać w więcej niż dwie osoby uwielbiam. Te emocje, te okrzyki! Wpadli do nas kiedyś znajomi, chłopak - wielki fan Call of Duty, dziewczyna - cyklu Assasins Creed, przynieśli swoje pady włączyliśmy Raymana i... obydwoje nie mogli się oderwać. No w kazdym razie oprócz gier dla dzieci mam też trochę doroślejsze sympatie np. Batman Arkham Asylum i Batman Arkham City, ale o tym może innym razem..



Płyta z muzyką to dobry wybór, ale tylko jeśli znamy dobrze czyiś gust muzyczny. Osobiście raczej nie lubię dostawać płyt, bo muzykę wyszukuję sobie raczej sama. Ale ładne wydanie filmu to już co innego. Podczas świątecznych zakupów w Empiku zobaczyłam coś na co w sumie sama bym się skusiła, czyli DVD "Prometeusza" za jedyne 30 zł. Obejrzeliśmy go sobie zresztą znowu i jestem jeszcze bardziej zachwycona, i jeszcze bardziej chcę polecieć w kosmos. Mniejsza tym, jestem w każdym razie zdania, że jak już kupować filmy to w jakimś fajnym kolekcjonerskim wydaniu, jak na przykład Park jurajski z figurynką T-rxa. Zdjęcie kiepskie, ale całość do obejrzenia Empiku



A jak już jesteśmy przy figurkach, no to już jest szał. Można sobie kupić dosłownie każdą ulubioną postać;]


To zdjęcie, tak jak i poniższe, pochodzi ze sklepu Aliensgroup, a równie bogaty asortyment w tym względzie ma Dystryktzero. Do wyboru do koloru, a za jedyne 3600 zł, nawet Xenomorph może być Twój;]


Najlepszym przyjacielem kobiety są podobno diamenty, ale przecież ie tylko:D Poza tym Panowie też lubią sobie czasem zawiesić np. taki młot Thora dla manifestacji swoich historycznych i duchowych sympatii. A jeśli już szukamy biżuterii, to niech też będzie taka w klimacie Walhalli i "Gry o tron" jak ten mały przykład:


Niezłym pomysłem może być też zegarek, ale nie zwyczajny, a taki zrobiony z Drobin Czasu. Strasznie trudno pobrać z ich strony zdjęcie, więc pokazuję mój osobisty typ w słabej rozdzielczości. To pewnie nie legalne, ale nie wiem czemu mieliby być źli - przecież to dla nich czysta reklama



No i na koniec, kostiumy. Ostatnio  w moich rozmowach ze znajomym ogrywał wielką rol zwłaszcza jeden kostium, więc oto i on - replika metalowego bikini księżniczki Lei za jedyne 46 funtów!


No więc niech moc będzie z wami i samych udanych prezentów pod choinką!

środa, 5 grudnia 2012

Moje ostatnie lektury

Wiem, że czasem wygląda to tak, jakbym niewiele czytała, a tylko oglądała, ale to złudzenie. A że zbliża Kristmas i wiele osób zastanawia się co kupić bliskim, prezentuję poniżej kilka swoich ostatnich recenzji.


Bez dwóch zdań najlepsza książka jaką ostatnio przeczytałam to "Trafny wybór" czyli pierwsza "dorosła" książka Rowling. Sięgnęłam po nią, ponieważ bardzo lubiłam przygody Harrego Pottera i chociaż nie ma ona nic, a nic wspólnego z magią to bardzo mi się podobała. Książka porusza trudne problemy społeczne, zagłębia się w meandry psychiki poszczególnych jednostek, pokazuje wreszcie jak działają naczynia połączone w małych społecznościach i jak wiele może zmienić jedna osoba. Ale, żeby nie kopiować samej siebie zachęcam do przeczytania mojej oficjalnej recenzji, którą można znaleźć TUTAJ.


Kolejna pozycja, która przeszła przez moje ręce to „Pan Wicher w Warszawie” Agnieszki Chodkowskiej-Gyurics i Tomasza Bochińskiego. W swojej powieści kryminalnej nadali oni nowe życie Warszawie z 1862 r. z całkiem niezłym sktukiem. "Oto w okupowanej przez Rosjan Warszawie w tajemniczych okolicznościach giną ludzie porywani przez tajemniczą czarną karetą, która budzi popłoch wśród mieszkańców stolicy niczym legendarna czarna wołga. Kto raz do niej wsiadł kończy na ogół kończy w kostnicy i jako akta na biurku u komisarza Mikołaja Czernyszewskiego, który zajmuje się ową ponurą sprawą. Ale to nie jedyna zagadkowa zbrodnia w stolicy – w tajemniczych okolicznościach zaginęła żona wpływowego arystokraty Dołgorukiego – Anna Pietrowna Dołgoruka, a na pomoc lokalnej policji w rozwiązaniu tej sprawy z Anglii przybywa znany detektyw Jonathan Wicher", a całość recenzji TUTAJ

 
Pozostając w klimacie kryminałów przeczytałam i zrecenzowałam ostatnio także "Mordercze Miasta" czyli zbiór opowiadań trzech autorek - Marty Guzowskiej, Agnieszki Krawczyk i Adrianny Michalewskiej, które nadały kryminalnego charakteru trzem polskim miastom Warszawie, Krakowowi i Wrocławiowi. Chociaż bardzo liczyłam na smakowite historyjki o moim mieście czyli Wrocławiu, to jednak najlepsze były opowiadania Marty Guzowskiej poświęcone Warszawie. Po prostu prawdziwe perełki, a zwłaszcza pierwsze "Pociąg podmiejski" zważając na to, że podróżuję komunikacją publiczną, było  mi bardzo, ale to bardzo bliski. Ilu to ja biografi nie wymyśliłam swoim współpasażerom...w każdym racie polecam, a cał recenzja znajduje się TUTAJ.


A na koniec rzecz bardziej do oglądania niż czytania, jednakże warta uwagi czyli „Viva l’arte. Kłamca” autorstwa Jakuba Ćwiek z  rysunkami - Dawida Pochopnia i kolorem  Grzegorza Nity.

Bardzo mi się ów komiks podobał co wyraziłam słowami - "Kreska Dawida Pochopnia bardzo ciekawie oddaje klimat opowieści o Lokim, ale zmienia też charakter prozy Jakuba Ćwieka, czyniąc jego przygody znaczniej mroczniejszymi, cięższymi i brutalniejszymi niż wydawały się być dotychczas. „Kłamca” zyskuje też sporo na dynamice i wyrazistości, co doskonale gra z bardzo przewrotnym tytułem odnoszącym się do hasła „Niech żyje sztuka!”". więcej TUTAJ.

piątek, 30 listopada 2012

Zmierzch "Zmierzchu"

Słucham sobie soundtracku z "Twilightu" i nie chce mi się wierzyć, że właśnie mijają 4 lata od pojawienia się pierwszego filmu w kinach. Jak nietrudno się domyślić piszę to, żeby jakoś ładnie zagaić tematykę tego posta, którym będzie oczywiście słynna saga Stephenie Meyer, do której przeczytania, obejrzenia i wielokrotnego przesłuchania prawie wszystkich soundtracków (są naprawdę dobre!) przyznaję się niezrażona tym, że zostanie to wzięte za obciach.


Pamiętam jak pierwszy raz usłyszałam o "Zmierzchu" będąc w Stanach. Było to lato 2008 roku, pracowałam wówczas w uroczej Carpinterii nieopodal miasteczka Santa Barbara, a ponieważ nie miałam samochodu po wieczornych zmianach wracałam do domu ze swoją koleżanką z pracy Jennifer. Nie jestem w stanie oddać tego jak podekscytowana była opowiadając mi o książkach Meyer, z czego zrozumiałam głównie tyle, że jest to rzecz o dziewczynie zakochanej w wampirze. Nudy, myślałam sobie wtedy i nawet nie przyszło mi do głowy, żeby sięgnąć po "Zmierzch" mimo swoich licznych i długich wizyt w  Barnesie&Noblu, gdzie przeglądałam dotykałam i podczytywałam wszystkie co ładniejsze pozycje na moich ulubionych półkach z fantasy i s-f. Co dziwne nic sobie wówczas z tej działki nie kupiłam zakładając, że z powodu ograniczeń wagi bagażu lepiej kupić trochę naukowych książek Jamesa Clifforda, które do dziś pięknie prezentują się w naszej domowej biblioteczce nigdy nie zaznając zaszczytu bycia przeczytanymi.

Santa Barbara to cudowne miasteczko, polecam wam je sobie wygooglować. Tak zresztą do niego trafiliśmy - najpierw obejrzeliśmy mapę zachodniego wybrzeża USA, a potem wpisywaliśmy różne miejscowości w przeglądarkę. SB spodobało nam się najbardziej i tam wylądowaliśmy na naprawdę udane trzy miesiące naszego życia. A oto i ono;]


Ale wracając do tematu czas odpowiedzieć na pytanie jak to się stało, że w końcu się "Zmierzchem" zainteresowałam? Cóż kiedy wróciłam do domu okazało się, że zmierzchomania sięgnęła i tu, pomyślałam więc, że może spodoba się to mojej przyjaciółce i kupiłam jej trzy tomy. Jednak coś nie bardzo chciała się wziąć za ich czytanie, więc postanowiłam je pożyczyć i zobaczyć co to za bestseller. No i tak właśnie przepadłam. Dla mutualnego doświadczenia posłuchajcie sobie tego, czego ja słucham pisząc te słowa:


Teraz drogi czytelniku mógłbyś spytać co mi się spodobało w tej banalnej dziecinnej i naiwnej historyjce, skoro wyszło już na jaw, że lubię dziwne brzydkie, mroczne rzeczy, wypruwanie flaków, perwersje i inne ohydztwa? No cóż, żeby nie nakłamać - ja też kiedyś byłam zagubionym dziewczęciem z highschoolu, które wodzi oczami za swoim wymarzonym Edwardem. Szkoda tylko, że moi Edwardowie byli zazwyczaj rozczarowaniem...;] No niestety nie pisali dla mnie piosenek, nie byli wampirami i w ogóle spodziewałam się po nich trochę więcej (chociaż jeden nauczył mnie nurkować).


Nie ma chyba co czytać tych wyznań zbyt dosłownie, jednak "Zmierzch" w jakiś sposób obudził we mnie sentymentalną nutę, może nawet jakąś tęsknotę za czasami, które już mięły. Za tymi wszystkimi fajnymi rzeczami, które się robi mając kilkanaście lat, kiedy człowiek żyje daną chwilą, a nie przyszłością, kiedy wszystko jeszcze może się zdarzyć, a każdy dzień może być ekscytujący nawet jeśli o twoje względy nie konkurują wampir-gentleman i ładnie zbudowany wilkołak. Swoją droga jak oczywiście wybrałabym tego drugiego, bo zmienia się w bardzo miłego oku wilka.


Generalnie historia Belli i Edwarda jest ładna i budująca, bo przecież warto czekać na tego jedynego, nawet jeśli po drodze pokochamy futrzastego Indianina. Poza tym sporo tu wartości rodzinnych i innych chrześcijańskich przykazań, które w wydaniu Stephenie Meyer  nie są w żaden sposób denerwujące. A jakby tego mało bardzo podoba mi się też to, że z każdym kolejnym tomem Bella całkiem nieźle się emancypuje, aż pod koniec dochodzi do tego, że to ona zawiaduje całym zmierzchowym towarzystwem. Generalnie poleciłabym tą lekturę wszystkim dorastającym dziewczętom w tych niepewnych czasach.


Wszystko to oczywiście zmierza do finału którym jest druga i ostatnia filmowa cześć sagi czyli "Przed świtem", na której przedwczoraj byłam w kinie. Po tych wszystkich wywodach, chyba nie mam już po co recenzować filmu. Wiadomo, że mi się podobał;] ale o dziwo Współgremlins też się nie wynudził w kinie, chociaż pewnie ogląda to wszystko tylko ze względu na mnie. Jak napisał Kamil Śmiałkowski na Stopklatce "Condon (reżyser) idealnie porusza się na krawędzi autoparodii. Nigdy jej nie przekracza, ale w końcu o to chodzi w takiej zabawie" i ma wiele racji, bo mam jeszcze na tyle dystansu, żeby pośmiać się z Belli uganiającej się po lesie za zdobyczą, czy z jej genialnego tekstu wygłaszanego po wampirycznym seksie z Edwardem, kiedy mówi "teraz rozumiem jak bardzo musiałeś się wcześniej hamować". Biedny chłopak, to ci dopiero komplement;] 

Rację mają też ci, którzy zauważają, że jest tu więcej akcji niż w pozostałych trzech filmach razem wziętych. Generalnie nie ma na co narzekać - "Przed świtem", to miły i przyjemny popkulturowy produkt, który ogląda się z uśmiechem na twarzy, a i można się popłakać ze wzruszenia jeśli ma się miękkie serce...No ale po te wrażenia trzeba się udać do kina do czego szczerze zachęcam również poniższym trailerem:


czwartek, 15 listopada 2012

Ciężkie życie złej królowej

Wcale nie tak dawno, dawno temu kiedy byłam jeszcze dość młoda i naiwna na studiach polecono mi lekturę książki "Cudowne i pożyteczne" Bruna Bettelheima. Bardzo mocno upraszczając według jego teorii można by zastosowywać zasadę "wskaż mi swoją ulubioną bajkę, a powiem ci kim jesteś", a co więcej "powiem ci jaki masz problem". 

W swoim życiu stosuję tą metodę pytając czasem ludzi o ich ulubiony film, zresztą o swoim też już wcześniej wspomniałam, ale wracając do bajek, Bruno Bettelheim naprawdę bardzo ciekawie opisał to jakie lęki, pragnienia i, a jakże, freudowskie kompleksy można odnaleźć w bajkach. Przypomniało mi się to wszystko za sprawą pewnej konkretnej bajki, która choć nie jest moją ulubioną doczekała się bardzo wielu ekranizacji, w tym w mijającym roku dwóch bardzo wysoko budżetowych. Mowa oczywiście o "Królewnie Śnieżce".


I tu zajrzyjmy na chwilę za kulisy mojego życia jako kury domowej. Otóż nigdy nie uważałam prasowania za najgorsze z domowych obowiązków, a jakiś czas temu zaczęłam sobie w trakcie tego zajęcia puszczać filmy (nawiasem mówiąc to moja teściowa wymyśliła skądinąd świetną kategorię "filmów do prasowania") i czasem wręcz żałuje, że kończy mi się pranie (chociaż ku ubolewaniu i mimo kilku uwag na ten temat wspomnianej już osoby koszul męża nie prasuję).

Ponieważ obejrzałam sobie już "Śnieżkę i łowcę" o czym też już była mowa wcześniej, a także "Mirror, mirror" z Julią Roberts (jakże finezyjnie przetłumaczone przez polskiego dystrybutora "Królewna Śnieżka") postanowiłam obejrzeć sobie jeszcze jedną i wcale nie tak starą (1997 r.) ekranizację owej bajki czyli "Snow White. The tale of terror" (po polsku brzmi dość dwuznacznie - "Śnieżka dla dorosłych"). 


Zaczęłam sobie ów film oglądać i mimo, że prasowanie szybko się skończyło, a ja od samego początku wiedziałam jak owa historia się skończy, wcale nie chciałam się z nią rozstawać. I tak obejrzałam sobie "Snow White" do samego końca zastanawiając się dlaczego mimo naprawdę olbrzymich budżetów tegoroczne Śnieżki wypadły tak słabo w porównaniu z tą sprzed 15 lat?

Cóż kluczem do odpowiedzi na to pytanie na pewno nie jest podtytuł "Tale of terror", bo wcale nie jest to ekranizacja bardziej mroczna, straszniejsza ani nawet "doroślejsza". Miarą tego filmu jest tu nie kto inny a zła królowa, bo jak się dobrze zastanowić to wcale nie Śnieżka jest główną bohaterką tej bajki.


Wiem, można mi tu łatwo zarzucić, że zbyt mocno kocham Elen Ripley, ale cóż mogę poradzić na to, że jak dorosnę chcę być taka jak ona tj. polecieć w kosmos i złączyć się genetycznie z Xenomoprhem? Chociaż bycie dziewczyną dr Petra Venkamana z Ghostbusters, która zmienia się w seksowną demonicę też byłoby niczego sobie. Ech marzenia....

W każdym razie Sigourney Weaver nie młoda już w tym filmie, nie tak piękna jak Julia Roberts czy Charlize Theron, nie występuje na ekranie w spektakularnych kreacjach a jej lustereczku daleko od najnowszych efektów specjalnych, a jednak bije je obydwie na głowę. Dlaczego? Otóż dlatego, że jako jedyna w tym gonie jest prawdziwa w swojej roli.

Zresztą już sam fakt, że do roli owych złych królowych zatrudnia się znane i uznane aktorki najlepiej świadczy o tym, że "Królewna Śnieżka" to historia, która nie należy wyłącznie do tytułowej bohaterki. Jakiś czas temu w moje ręce trafił zbór opowiadań Neila Gaimana "Dym i lustra", gdzie na samym końcu znajduje się jego najdoskonalsze w mojej opinii opowiadanie "Szkło, śnieg i jabłka". Śnieżka jest tu opowiedziana właśnie z perspektywy owej złej macochy i jest to prawdziwy, przewrotny, mroczny i ironiczny majstersztyk! Do posłuchania poniżej:


I tak w "Snow White. The tale of Terror" widzimy Sigourney-Claudię jako macochę, która chce sobie zjednać pasierbicę, nie bije jej, nie głodzi, nie uciska mieszkańców okolicznych wsi, nie rzuca złych uroków, ani nie nastawia swojego męża-księcia przeciwko córce. Tymczasem mała rozpuszczona Śnieżka ani ma w głowie to, żeby zaakceptować nową matkę, nie jest dla niej ani zbyt miła, ani posłuszna, a wreszcie przychodzi na bal w sukni swojej matki czym budzi dość niebezpieczny błysk zachwytu w oczach swojego ojca granego przez Sama Neila.

Claudia na widok afektu jakim ojciec obdarzył swoja córkę, która wygląda w sukni zupełnie jak  zmarła matka, doznaje emocjonalnego wstrząsu i traci nienarodzone dziecko. Tak, tak dojrzewająca Śnieżka  bez wątpienia grozi starzejącej się królowej potencjalnym kazirodztwem, a jeśli nawet nie to i tak żadna kobieta nie lubi się dzielić swoim mężczyną, a tym bardziej z kimś młodszym i urodziwszym.


Sigourney-Claudia postanawia zgładzić konkurentkę, ale niefortunnie zadanie zleca swojemu niebyt rozgarniętemu bratu, który oczywiście zawodzi. Wiadomo, jak coś ma być zrobione dobrze zrób to sam i dopiero wówczas nasza zła królowa otwiera swoje złe lustereczko z którym wcale nie rozprawia o urodzie. Uroda wszak to tylko pretekst do trudniejszych pytań, a wręcz wyzwania przed jakim stawało wiele kobiet - jak utrzymać w swoich rękach władzę? Wiadomo dawniej kobiety były dobre póki były ładne, młode i płodne, a złe królowe wszystko to tracą w konfrontacji z rozkwitającymi Śnieżkami.

Wiemy jednak, że Śnieżka w tzw. międzyczasie trafi do siedliska krasnoludków żyjących w podziemnej strefie chronicznych mocy związanych z tym co ukryte czyli seksem i płodnością. W żadnej wersji Śnieżki (oprócz wersji pornograficznych) do konfrontacji seksualności dziewczyny jednak nie dochodzi.  Przynajmniej nie w sensie dosłownym, bo  w "Snow White. The tale of Terror" królewna trafia nie do karzełków, a rzezimieszkowatych górników, z których jden szczególnie trafi do jej serca, tak jak i zdziczały Hemsworth jako łowca.


Oj tak księżniczki w gruncie rzeczy wolą łachmytów i wszystko mogłoby się nawet dobrze skończyć gdyby tylko chciały z nimi zostać pod ziemią...Niestety ich nadrzędnym celem zdaje się być rujnowanie życia i tak pełnych niemiłych doświadczeń złych królowych. Szkoda, bo obejrzałbym sobie wreszcie jak jakaś zła królowa patroszy Śnieżkę, jak Gargamel zjada potrawę ze wszystkich smerfów, jak kot Tom robi z myszką Jery to, co wszystkie koty, a kojot pokonuje Strusia Pędziwiatra.


Niestety to wszystko są bajki dla dzieci, więc nie tak znowu niewinne dzieci muszą pokonywać złych dorosłych. Naprawdę wielka szkoda, ale rozumiem, że dzieci też muszą się od czasu do czasu pocieszyć się taką opowiastką, żeby utożsamić się z nękanym bohaterem i choć przez chwilę poczuć, że  nie są małe, biedne i bezradne... W końcu w życiu złe królowe radzą sobie całkiem nieźle.
A jaka jest moja ulubiona bajka? Przyznam się, a co mi tam - jest to "Piękna i bestia". Co o mnie mówi oprócz tego, że moim ideałem mężczyzny najwyraźniej jest Chewbacca? Możecie zdać się na własne przeczucia albo sięgnąć po "Cudowne i pożyteczne", którą to książkę serdecznie polecam:]

niedziela, 11 listopada 2012

Drogi Watsonie, od razu było wiadomo, że Gremlin polubi Sherlocka!

Ostatnio nie mam zbyt wiele czasu na czytanie, ale kiedy już go znajduję wygodnie lokuję się na swojej kanapie i otwieram książkę, którą nomen omen można by popełnić zbrodnię, a mianowicie Księgę wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa.

Nigdy wcześniej nie czytałam książki, która byłaby tak wielka i tak nieporęczna jak owo tomiszcze od wydawnictwa rea, ale z drugiej strony czytanie jej ma swój klimat. Gdyby wydać w taki sposób Imię Róży czytelnicy mieliby wspaniałą okazję, żeby poczuć się jak mnisi, którzy byli bohaterami  powieści Eco;] W każdym razie gdy za oknem deszcz i wiatr, a domku ciepło i przytulnie miło sobie usiąść i przygnieść się taką dużą książką. Jest argument, żeby za szybko się nie podnosić z miejsca i można się poczuć jak Sherlock, kiedy zasiadał w swoim fotelu z nieodłączną fajką...



Muszę na wstępie przyznać, że nie jestem ani wielką fanką kryminałów, ani książek pisanych przed drugą wojną światową (z kilkoma oczywiście wyjątkami), a na marginesie nie cierpię też poezji. Wszystko to zapewne przez lekcje polskiego, bo nic tak nie brzydnie człowiekowi, jak strawa, którą musi jeść niezależnie od swojego apetytu...Ale znów się rozchodzę w dygresje, a chciałam napisać, że choć nie spodziewałam się po Sherlocku wiele dobrego, to jednak, bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Ha! Zapewne sam bohater rzekłby "Elementarne drogi Watsonie, można było przecież za pomocą prostej logiki dowieść, że ów Gremlin, zachwycający się epigonami bazującymi na naszej sławie doceni niewątpliwy urok naszych przygód!".

I jak zwykle miałby oczywiście rację. Owa racja to główny powód dla którego tak bardzo polubiłam pana Holmesa, bo sama też uwielbiam mieć rację, wiedzieć co gdzie się zgubiło i drogą dedukcji odnajdować zaginione przedmioty w zaciszu własnego domu. Czasem nawet urządzam śledztwa dotyczące pożyczonych książek, chociaż to akurat jest proste, bo niestety niewielu z moich znajomych lubi czytać to co i ja...Ale na tym nie koniec moich szpiegowskich przygód, o nie! Dla przykładu uwielbiam dedukować w jaki sposób moje koty dokonują najrozmaitszych szkód w mieszkaniu, sprawdzać co zniknęło w ciągu nocy z lodówki,  odnajdywać w grach sekretne skrytki skarby itd.

I to chyba jest klucz do sukcesu Sherlocka Holmesa - każdy chciałby być tak przewidujący jak on i każdy czytając jego przygody może się takim poczuć. Dokładnie tak, jak oglądając przygody Scooby-Doo człowiek zawsze razem z całą bandą próbował odgadnąć kto jest złym duchem...

Ta nowo odkryta sympatia do pana Holemesa była dla mnie tym większym zaskoczeniem zważając na to, że nie przepadałam za jego współczesną wersją czyli dr. Housem. Swoją drogą jak teraz myślę o tym serialu, to naprawdę scenarzyści znając prace Conan-Doyle'a nie musieli się zbytnio wysilać.


Zagadki jakie rozwiązuję nasz bohater o dziwo nie są specjalnie spektakularne. Głównie chodzi w nich o pieniądze, sekrety, potajemne romanse i inne rodzinno-obyczajowe sprawy bardzo często związane także z majątkiem. Mimo to opowiadania Conan-Doyle'a czyta się świetnie, bo nie przytłacza on czytelnika dłużyznami, daje mu szansę na samodzielne dedukowanie  i doskonale wprowadza suspens.

Powieści podobały mi się mniej, bo są ciut zbyt rozwlekłe,  ale choćby pomysł ze zbrodniczymi Mormonami w Studium w szkarłacie jest współcześnie bezbłędnie zabawny. Osobiście bardzo dużą przyjemność sprawia czytanie właśnie o realiach epoki wiktoriańskiej i Londynie jakim był w czasach autora. Ciemne uliczki, dorożki, opuszczone domy, podrzędne speluny, kluby hazardowe a z drugiej strony salony arystokratów, wiejskie posiadłości, przytulne gabinety choć pobieżnie są tak dobrze opisane, że bez trudu działają na wyobraźnię. Nawet oglądając  w kinie ostatnie przygody agenta 007 szczególną uwagę zwracałam na Londyn (niestety tam mnie jeszcze nie było), zastanawiając się czy zrobiłby na mnie takie wrażenie jak Paryż.

Generalnie przygody Sherlocka Holmesa to doskonała lektura na coraz dłuższe wieczory, a jakby tego było mało ostatnio coraz więcej moich znajomych ogląda serial Sherlock, pewnie po lekturze przyjdzie czas i na to...

czwartek, 1 listopada 2012

Moje ulubione święto czyli o Hallowen i cmentarzach

Uwielbiam cmentarze właściwie od dziecka, kiedy to chodziłam ze swoją babcią na nasz mały cmentarz, gdzie zajmowała się grobem swojego zmarłego męża. Nigdy nie wydawały mi straszne, nieprzyjazne ani nic w tym stylu. Wręcz przeciwnie - ciche, spokojne, przytulne, a do tego wyróżniające się rzadkim w naszym codziennym krajobrazie porządkiem.

Bo przecież w naszym kraju, a już zwłaszcza na wsi (skąd, jak pamiętamy pochodzę) pięknie oporządzony grób, to punkt honoru całej rodziny. Do tego jeszcze we Wrocławiu na tych nekropoliach, które są bliżej parków można spotkać wiewiórki, a jak widzę wiewiórki to już nic więcej mi do szczęścia nie trzeba. Niestety nie ma o liczyć na sympatyczne futrzaki w nadchodzących dniach, bo mamy przecież święto zmarłych, które ja wolałabym jednak nazywać świętem duchów.






Przepiękny, choć niestety zaniedbany cmentarz na wzgórzu nad Jeziorem Trześniowskim w Łagowie Lubuskim

Uwielbiam te kilka dni, kiedy cmentarze "ożywają". Ludzie tłumnie zapełniają alejki nekropolii, Cyganie ucztują przy swoich wypasionych grobowcach, kolorowe chryzantemy walczą o uwagę z czerwieniącymi się i złocącymi drzewami, a po zmroku cały ten pejzaż zmienia się w malowniczą grę świateł. W tym roku trochę to wszystko psuje deszcz, ale z drugiej strony ma to swoje zalety jak choćby mniejszy tłok i klimat niczym z horroru.

A tu równie malowniczy, choć okropnie zdewastowany poniemiecki cmentarz w Szklarskiej Porębie dolnej (zdjęcie słabe, bo kliknięte z komórki)

Zawsze marzyłam o tym, żeby wziąć udział w Halloween z prawdziwego zdarzenia - takiego po anglosasku z kostiumami i "trick or treat", ale niestety nigdy mi się to nie udało. Swoje Halloween spędzałam więc tak, jak tradycja przykazuje czyli siedząc w domu i zastanawiając się co ubiorę na wszystkie wizyty u rodziny, które przy tej okazji muszę złożyć;] 

No ale nie tylko, bo święto duchów obchodzę też w popkulturowy sposób czyli oglądając jakiś klimatyczny film. W tym roku padło na 1408, który naprawdę polecam. Zaznaczę też od razu, że nie przepadam za horrorami o psycholach, japońskich owłosieńcami, czy filmach epatujących pokręconymi obrzydliwościami. Z horrorów preferuję zdecydowanie gorteskę czyli takie rzeczy, jak wszystkie części laleczki Chucky, Critersów, ataki wielkich żab/pająków itp. i wszystko co zbliża się do absolutnego arcydzieła gatunku - Martwicy mózgu Petera Jacksona.

Lubię też filmy z duchami w roli głównej. I te poważniejsze i te mniej serio z obydwoma częściami Ghostbusters na czele. Nawiasem mówiąc w Ghostbustersach wszystko jest  doskonałe, a już zwłaszcza główny motyw muzyczny.


 Wracając jednak do 1408, to opowieść o sceptycznym autorze, który pisze książki o nawiedzonych latarniach, hotelach i domach. Wszystko idzie mu całkiem nieźle dopóki nie trafia na godnego przeciwnika dla swojego braku wiary czyli tytułowy pokój 1408. Tak więc nasz pisarz o mocno poszarganym życiorysie, którego gra John Cusack (na zawsze polubiłam go oglądając "Zabijanie na śniadanie";) dowiedziawszy się o owym morderczym pokoju 1408 postanawia za wszelką cenę do niego wejść. A pokój okazuje się wyjątkowo perfidny... i tak otrzymujemy bardzo fajny, trzymający w napięciu film na pograniczu horroru i psychologicznego thrillera. Czy jest straszny? Nie aż tak, żebym bała się zostać sama w domu, ale na pewno nie jest nudny i wszystkim, którzy jeszcze go nie widzieli bardzo polecam na dzisiejszy dzień.


Co jeszcze? Oczywiście nie mogłabym obchodzić swojego ulubionego święta, bez pewnego serialu, który z wielką namiętnością oglądałam jako dziecko. Mam na myśli oczywiście "Opowieści z krypty". Historyjki z krypty jak maja różny poziom straszności, ale warto je oglądać dla samych żarcików strażnika krypty - zawsze uroczo makabrycznych. W "Opowieściach z Krypty genialne jest też to, że bardzo często ich autorami są znani reżyserzy, a grający w nich aktorzy dziś są znanymi hollywoodzkimi gwiazdami. Ostatnio obejrzeliśmy odcinki z Evanem McGregorem i Danielem Craigiem, a także Katey Sagal znanej lepiej jako Peggy Bundy. Całość można znaleźć na YouTube. Pierwsza część poniżej:



Dzisiaj chyba obejrzymy sobie kolejny film z Cusackiem czyli Ravena o złym psychopacie, który wciela w życie straszne historie Edgara Alana Poego. Jestem tego filmu, bardzo ciekawa, tak jak i waszych halloweenowych wyborów filmowych;]


Na koniec pozostaje już tylko buziak na dobranoc, w halloweenowym makijażu z dawnej, dawej imprezy i pamiętacie "kidies" bądźcie grzeczni, bo dziś w nocy nadchodzą duuuuuchy:D


środa, 24 października 2012

Co poczytać jesienią?

Taki to już niestety jest smutny porządek rzeczy, że rozpoczęcie roku akademickiego nie bardzo sprzyja czytaniu innej literatury niż naukowa. A szkoda, bo pogoda za oknami zdecydowanie skłania ku temu, żeby zwinąć się w kłębek na kanapie, zrobić sobie herbaty i przenieść się w jakąś alternatywną rzeczywistość. Np. skończyć "Lód" Dukaja, który męczę już niemal od roku. Może tej zimy wreszcie skończę? Kto wie.

Dzisiaj w każdym razie  chciałabym zrobić krótki przegląd literatury popularnej, która ostatnio przewinęła się przez moje ręce. Od razu zaznaczę - popularnej w najgorszym tego słowa znaczeniu, wtórnej, mało ambitnej, nie zmuszającej do myślenia, ale z drugiej strony takiej, którą czyta się lekko, łatwo i przyjemnie, a czasem można też dobrze się przy niej pośmiać.


Nr 1 w niniejszym przeglądzie, to kolejna książka Keri Arthur o jak zwykle ambitnym tytule "Niebezpieczna rozgrywka". Więcej o cyklu "Zew nocy" pisałam tutaj i nie ma co ściemniać, że jest to literacka gratka. Podobno przygody Riley Jenson mieszczą się w gatunku paranormalnego romansu, ale dla mnie to raczej paranormalny thriler erotyczny z nutą komedii. W kazdym razie ta bardzo dziwna hybryda jest doskonałym czytadłem. Wcześniej Riley ścigała złe mutanty, a tym razem trafiła jej się sekta okultystów z zamiłowaniem do BDSM. Ponieważ Keri Arthur tak naprawdę jest spokojną kobietą, prawdziwych perwersji tu nie będzie, ale metody śledcze bohaterki nadal opierają się tylko i wyłącznie na seksie. Żegnaj więc dedukcjo, witajcie głębokie dekolty i wysokie obcasy. Jeśli wasza dziewczyna jest oziębła, kupicie jej od razu cztery tomy.


Druga pozycja na mojej liście to "Legenda. Rebeliant" niejakiej Marie Lu. Na tyle okładki wydawca zapewnia, że do napisania tej książki zainspirowała ją ekranizacja "Nędzników" Victora Hugo, ale ja jestem więcej niż pewna, że tak naprawdę zainspirowała ją ekranizacja "Igrzysk śmierci" Suzanne Collins. Nie wiem po co tak bezczelnie kłamać, zwłaszcza, że podobieństw nie zauważyłby tylko totalny analfabeta. Zaczynając od warstwy językowej, a na fabularnej kończąc różnice są doprawdy kosmetyczne. 
Mamy tu więc dystopijną przyszłość USA z okrutnym dyktatorem na czele, kontrast między bogatymi rządzącymi i biednym społeczeństwem, teorię spiskową, nastoletni romans i głównego bohatera, który staje się zarzewiem rewolucji. Denerwowało mnie to wszystko w trakcie czytania, ale z drugiej strony muszę to Marie Lu przyznać, że jak przystało na  Chinkę (wiem wiem, co za rasizm, a fe) na kopiowaniu zna się doskonale i "Legendę" czyta się naprawdę nieźle. To książka, która przypadnie do serca wszystkim tym, którzy już tęsknią za Katniss, a ponieważ sama znajduję się w tym gronie, zdecydowanie polecam.

O Stepanie Pulm też już pisałam i muszę, przyznać, że cykl Janet Evanovich zdecydowanie trafia w mój gust. "Zaliczyć czwórkę" to do tej pory najlepsza pozycja z całego cyklu, szkoda tylko, że Fabryka Słów postanowiła zepsuć okładkę. Schemat jest tu oczywiście ten sam co zwykle - proste zlecenie zmienia się w grubszą i mroczniejszą sprawę, a biedna Stephanie pomiędzy obiadami u rodziców i romansowaniem z Morellim musi rozwiązać sprawę. Nie będę zdradzać więcej, po prostu polecam, a najlepszym dowodem niech będzie moja babcia, która czyta kolejne tomy razem ze mną i wcale nie ma dość! Swoją droga jest całkiem podobna do babci Mazurowej, ale to już inna historia;]

 
I na koniec "Pierwszy grób po prawej" Daryndy Jones, czyli najbardziej rozczarowująca książka z całej tej czwórki. Autorka zastosowała tu zdawałoby się sprawdzony przepis na sukces łącząc Riley Jenson ze Stephanie Plum w postać Kostuchy o idiotycznym imieniu Charley Davidson. Charley ma sympatyczną umiejętność widzenia zmarłych, co sprawia, że jest nieocenioną pomocnica lokalnej policji. I tak za dnia pomaga wujkowi ścigać zabójców jak Stpehanie, a w nocy uprawia namiętny seks z tajemniczym kochankiem ze snów jak Riley. Wydawałoby się więc, że wszystko gra, tyle tylko, że książka jest fatalnie napisana, Charley zachowuje się jak idiotka, wątek kryminalny kuleje na całej długości, a jej kochanek okazuje się być synem szatana...Nie chce mi się tłumaczyć dlaczego, po prostu odradzam.

I to by było na tyle;]


sobota, 13 października 2012

Fantastyczny Paryż

Jak wskazuje sam tytuł posta, kiedy nie było mnie tu z wami, byłam w Paryżu, gdzie Współgremlins zabrał mnie z okazji rocznicy ślubu. Wiem, wiem, mam dobrze i wszystkim gremlinsom życzę takiego wspólgremlinsa jak mój - chodzi ze mną do kina, ma tendencję żeby przygarniać zwierzęta (choć nie lubi ich potem tarmosić tak, jak ja) i uwielbia grać w gry komputerowe (przy dźwiękach Fallouta rewelacyjnie się pisze - polecam). 

Paryż miastem pięknym jest i tak, jak pisał Walter Benjamin stolicą XIX wieku, co czuć tam niemal na każdym kroku. Tydzień w tym mieście to zdecydowanie zbyt krótko, ale bez wątpienia jest warte każdej spędzonej tu chwili. O wspaniałościach Paryża napisano już mnóstwo książek, więc nie będę zachwalać dobrze znanych atrakcji, warto jednak napisać kilka słów o tym dlaczego może okazać prawdziwym rajem dla wszystkich miłośników fantasy z gotyckim klimatem i steampunka.

Jeden z gargulców bazyliki Sacré-Cœur
Mieszkaliśmy na Montmartrze, więc tu rozpocznę swoją opowieść o urokach "fantastycznego" Paryża. Wąskie uliczki, stare kamieniczki, kościoły obsadzone gargulcami - czego trzeba więcej człowiekowi z wyobraźnią?

Większość turystów przyjeżdża tu, żeby zobaczyć bazylikę Sacré-Cœur i wypić kawę na placu du Tertre gdzie lokalni artyści malują portrety i sprzedają swoje prace. Warto jednak pospacerować okolicznymi uliczkami, choćby dla takich widoków jak sklepik Tombes du Camion, w którym można nabyć rozmaite gadżety czasów szczęśliwego dzieciństwa  takie, jak głowy i kończyny lalek. Cała rodzina laleczki Chucky w dekomplecie...

 
Po Montmartrze chodzi się miło, bo wszak jest to okolica w której słynna Amelia z filmu Jeana-Pierre Jeuneta naprawiała świat. Najciekawsza częścią tej przechadzki był dla mnie położony na Montmartrze cmentarz na którym leży Juluisz Słowacki, który wielkim poetą był. Nie poszliśmy co prawda uronić łzy na jego grobie, ale i tak byliśmy zauroczeni. Osobiście gdybym była wampirzycą, to zamieszkałabym w jednym z tamtejszych grobowców.

Alphonse Baudin, oddany w chwili śmierci tak wiernie, że nawet widzimy na jego czole ślad po kuli

Mój osobisty typ - mini katedra, w sam raz dla wampira z klasą

Malownicze czarne ptaszyska, które pilnują cmentarza na równi z kamiennymi aniołami
Tu można by powiedzieć "prawie jak piramida, ale bardzo podoba mi się to nawiązanie do Egiptu
I oczywiście cmentarny wstręciuch, którego od razu chciałabym przygarnąć
Dodatkowego uroku cmentarzowi Montmartre dodaje jego lokacja. Mianowicie jest on położony na zboczu wzgórza i ma kilka poziomów, a nad najniższym biegnie most drogowy wykonany podobnie do wrocławskiego mostu Grunwaldzkiego. I tak dziewiętnastowieczna konstrukcja łączy się z klimatycznym cmentarzem, a gotyk ze steampunkiem.

Rzeczony most drogowy w obiektywie Wspólgremlinsa

Czuję, że nie potrafię oddać tego właściwie, ale jeśli wystarczy, że zamkniecie oczy i już widzicie oczami wyobraźni tętent końskich kopt na bruku, pędzące karety, damy w sukniach z gorsetami, gentlemanów z rewolwerami, urocze i psotne tancerki, mroczne alejki w których grasują gangi zawadiaków i wszystko to, co można znaleźć w From Hell Alana Moore'a, to Paryż was zachwyci. Zresztą jeśli widzieliście O północy w Paryżu  Woody'ego Allena, to sami dobrze wiecie, że podróże w czasie są tu jak najbardziej możliwe - wystarczy tylko bardzo mocno tego chcieć...

Ulica Rochechouart nocą
Co ciekawe w nocy biegnąca u podnóża wzgórza Montmarte ulica Rochechouart wygląda niczym z Balde Runnera. Tandetne neony, podejrzane towarzystwo, seks shopy i kluby go-go do złudzenia przypominają klimat Los Angeles, po którym w swoim prochowcu spacerował Rick Deckard. Ot taka "nutka dekadencji".

Generalnie im więcej Paryża wchłaniałam tym bardziej niezrozumiałe było dla mnie to, dlaczego tak mało filmów z gatunku fantastyki ma swoją akcję w tym mieście? Dziś wszystkim kojarzy się z tym miastem Kod Leonarda Da Vinci Dana Browna, ale dla mnie zdecydowanie lepszym kryminałem z tym fascynującym miastem w tle było Wahadło Foulcauta Umberto Eco. Aż przechodzą mnie ciarki na myśl o doskonałości tej książki, szkoda tylko, że jedyną osobą w gronie moich znajomych, która była w stanie ją przeczytać jest mój brat. Dlaczego? Otóż pytany o to jaki film ogląda miał zwyczaj odpowiadać "fabularny" i ta nieszczęsna lakoniczność jego wypowiedzi dotyczy też lektur. Wahadło mu się podobało i tyle w ramach dyskusji na temat fabuły, ale jedno trzeba mu przyznać - chociaż nie lubi dyskutować o literaturze, zawsze daje mi w prezencie/pożycza doskonałe książki.

Skoro już jesteśmy przy Eco, to warto zajrzeć do podziemi - "A mnie zawsze ogarnia nieprzeparta ciekawość, kiedy wyłania się sprawa jakichś podziemi". W podziemiach Paryża wije się metro, a w metrze znów jest tak, jak z filmów Jeana-Pierre Jeuneta. Znajdziemy tam  przedziwne konstrukcje, kable i lochy rodem z Miasta zaginionych dzieci. Tego jednak nie udało mi się sfotografować. Mam jednak jedno z pięknie stylizowanych na secesję wejść do metra.



A jak podziemia, to muszą być też i szczury, które tak oto zaaranżowano na wystawie przedsiębiorstwa wyspecjalizowanego w tępieniu szkodników przy les Halles. Gusta wnętrzarskie są różne, a Francuzi bardzo lubią wypychane zwierzęta. I jakkolwiek by nie był makabryczny czy taki bal szczurów nie brzmi jak doskonały motyw jakiegoś opowiadania?

 

Nie chcę strasznie przynudzać, więc dodaję już tylko kilka zdjęć - pierwsze z wieży Eiffla, która ma niewątpliwy urok czasów, kiedy po torach sunęły parowozy, kabaret Moulin Rouge święcił chwile największej popularności, a Paryż był gospodarzem spektakularnych wystaw światowych.


I na koniec kolejny cmentarz, tym razem Pere Laiches, gdzie leżą m. in. Fryderyk Chopin, Oscar Wilde, Jim Morrison czy Evgene Delacroix. Moja mama twierdzi, ze moje zamiłowanie do cmentarzy nie jest zdrowe, ale nic nie mogę na to poradzić, naprawdę je uwielbiam, a już zwłaszcza tak piękne.










I to by było na tyle. A jeśli zamierzać odwiedzić to miasto bardzo polecam bloga Cool Stuff in Paris - sami zaczerpnęliśmy z niego sporo inspiracji.