wtorek, 23 czerwca 2015

Wiktoriańskie "Pupl fiction" czyli mój nowy ulubiony serial "Dom grozy"

Tak, jak mniemam i wy moi drodzy Czytelnicy, oglądam najnowszy sezon „Gry o tron” i z każdym kolejnym odcinkiem układam w głowie swój doroczny post dotyczący owego serialu. Przyznam wam jednak, że coraz gorzej mi się śledzi tą telenowelę, a pod bokiem, urosła jej w moim sercu potężna konkurencja. A mianowicie „Dom grozy” lub w oryginale „Penny Dreadful”.


Cóż to w ogóle jest? Hmm wyobraźcie sobie wiktoriański Londyn, snująca się nad brukiem mgłę, piękne wnętrza bogatych domów, obite miękkim welurem kanapy, kryształowe żyrandole, delikatne porcelanowe filiżanki, a przy tym wszystkim całą gamę modnych na przełomie XIX i XX stulecia potworów. A więc mamy tu wampiry, monstrum dr Frankensteina, znajdzie się i wilkołak, i czarownice, i oplatający dusze demon, a nawet sam Van Helisng.

Samo „Penny Dreadful” oznacza mniej więcej wiktoriańskie pulp fiction – tytuł ten nawiązuje bowiem do taniej literatury grozy publikowanej w zeszytach wartych jednego pensa (czyli penny’ego). Serial jednak bynajmniej nie jest tani, wręcz przeciwnie, ku mojej radości producenci nie poskąpili funduszy zwłaszcza na kreacje panny Ives i z prawdziwą przyjemnością co odcinek konsumuję oczami jej wspaniałe suknie. Zresztą wystarczy obejrzeć czołówkę, żeby wczuć się w klimat serialu



Czytając ten wstęp zapewne wypełniają was podobne wątpliwości, które i miałam na samym początku. Mianowicie obawiałam się czy aby nie upchnięto tu zbyt wielu wątków naraz. „Dom grozy” przyniósł mi jednak pozytywne rozczarowanie (btw czy to nie wspaniałe sformułowanie z tym rozczarowaniem?;), bo choć może suspens nie jest tu powalający, to można zgrabnie połączyć te wszystkie motywy tworząc coś a’la drużynę pierścienia. Nie dajcie się jednak zwieść pożyczam tą nazwę tylko ze względu na to, że jest to reprezentacja wszystkich gatunków humanoidalnych klimatu wiktoriańskiego, nie żeby było tutaj tak nudno i patetycznie jak u Tolkiena.


A zatem jak zwykle wróćmy do początku. Cała opowieść zaczyna się w momencie, kiedy rewolwerowiec, pochodzący ze Stanów, Ethan Chandler, zostaje zauważony podczas cyrkowego popisu przez piękną, tajemnicza i nieco przerażająca pannę Ives. Otrzymuje od niej niecodzienną propozycję udziału w poszukiwaniach zaginionej córki podróżnika i geografa Sir Malcolma Murraya, a jednym z wymogów jest nie zadawanie zbyt wielu pytań i brak oporów przed zabijaniem. 

Mimo początkowe oporu Chandler przystaje na propozycję i zjawia się po zmroku w umówionym miejscu. I w gruncie rzeczy, to właśnie tu w pierwszym odcinku ma miejsce najstraszniejsza scena w całym serialu. A mianowicie w towarzystwie sir Murray’a, jego czarnego sługi Sembene i panny Ives schodzą do niezbyt uroczych podziemi wypełnionych zwłokami. Jak się szybko okazji ich jedyni żywi mieszkańcy to wampiry i to z nimi przyjdzie walczyć naszym bohaterom w pierwszym sezonie serialu. 
 
Jak przystało na przykładnych przedstawicieli narodzin nowożytności, nasi bohaterowie po ponownym uczynieniu wampira trupem, udają się z jego ciałem do…patologa. A tym jest nie kto inny, a młody dr. Frankenstein.


I tak zaczyna się ośmioodcinkowa przygoda w poszukiwaniu oczarowanej przez wampiry Miny. W tym miejscu należy pochwalić serial za przemyślany scenariusz, bowiem z każdym odcinkiem i postępem poszukiwań, poznajemy tez przeszłość bohaterów, a zwłaszcza panny Ives (a ta doprawdy jest malownicza). W ten sposób poza wampirami bohaterowie będą musieli zamierzyć się także z własnymi demonami, czasem w sensie dosłownym.

Generalnie nie jest to serial straszny i chyba też nie po to został zrobiony, żeby widz miał się bać. Jest to w dużo większym stopniu serial psychologiczny, zagłębiający się w mroczną naturę naszych pragnień, marzeń i fantazji. Elementy fantastyczne nadają historii dreszczyku i specyficznego klimatu, dzięki czemu „Dom grozy” wspaniale się ogląda. Jest to tez kino bardzo zmysłowe, nie koniecznie w sensie erotycznym, chociaż i tu serial ma swoja perełkę… 


A jest nią Reeve Carney w roli Doriana Grey’a (na marginesie postać trochę nawiązuje charakterem do innego szarego sadysty o 50 twarzach). Co ciekawe Carney nie jest zawodowym aktorem, a muzykiem, a jednak jego gra jest niezwykle przekonująca. Na pewno nie jest mężczyzna w moim typie, jednak na ekranie każdy jego gest jest tak perfekcyjnie przesiąknięty erotyką, że aż…

Jeśli to wszystko nie przekonało was do obejrzenie grozy, czas na argumenty ostateczne, należy do nich przede wszystkim doborowa, gwiazdorska obsada.
I tak na pierwsze brawa zasługuje absolutnie genialna Eva Green, która już w drugim odcinku pokazuje najprawdziwszy majstersztyk swoich aktorskich zdolności. Później jest już tylko intensywniej

Zaraz obok niej plasuje się Timothy Dalton w roli Sir Malcolma Murraya. Przyznam szczerze, że nie był nigdy moim ulubionym Bondem, ale tu w roli eksploratora Afryki, podstarzałego, acz dziarskiego gentlemana-kolonisty i wiktoriańskiego ojca, który wobec dzieci czuje raczej obowiązek niż czułość, sprawdził się bardzo dobrze.


Mój faworyt to oczywiście pan Chandler czyli Josh Hartnett. Nie tylko dla tego, że jest taki przystojny i poczciwy. Ma on również swoje sekrety, które są okazały się doprawdy zaskakujące.

No i na samym końcu ciekawa wariacja na temat Viktora Frankensteina czyli kreacja Harry’ego Treadwaywa. Młody doktor jest tu na wskroś antypatyczny (przynajmniej w moim odczuciu), przewrotny i pyszałkowaty. Ale uosabia mocny scjentyzm i charakterystycznego dla epoki, ducha wiary w to, że nauka może znajdzie odpowiedź na każdą ludzką wątpliwość.