piątek, 9 stycznia 2015

Najlepsza adaptacja jaką w życiu widziałam (po odsłuchaniu "Pieśni lodu i ognia")

Dzisiaj było mi smutno, a do tego zmarzłam. Dlatego po wyczerpującym dniu nagrodziłam się leżąc w wannie, ogrzewając przemarznięte stopy (wraz z resztą ciała) i słuchając "Starcia królów".  I tak zaprowadzając z Tyrionem nowe porządki w Królewskiej Przystani, brnąc z Arią królewskim traktem i obserwując płonący stos z siedmiu, myślałam, o tym, że moje problemy są doprawdy błahe, że Martin tak naprawdę nie wymyślił żadnego z tych okrucieństw, bo one po prostu były, są i będą w ludzkiej naturze i jeszcze, że warto cieszyć się tym, co jest.

 
Tak po prawdzie to ślimaczę tego posta już od jakiegoś czasu, ale zawsze wreszcie przychodzi ten dzień, kiedy to, co zaczęte musi zostać skończone, nawet jeśli napisanie kilku zdań zabiera tak, jak w tym przypadku, dwa miesiące. Na pewno pomyśleliście - "biedna młoda matka", otóż nie bynajmniej nie mogę zrzucić winy na dziecko (chociaż jest to świetne usprawiedliwienie wszelkich spóźnień itp.), a raczej winę ponosi inna forma literacka, którą uprawiam. W każdym razie, zaczęłam swoje przydługie wywody w dniu, w którym pod postem poświęconym serialowi "Legend of the Seeker" ktoś zamieścił komentarz głoszący, że "to najlepszy serial jaki w życiu widziałem". Zrozumiałam wówczas, że nie mogę stać bezczynnie, kiedy świat stacza się w otchłań, a internet beze mnie staje się straszliwym miejscem... Czasem nie ma lepszej motywacji niż zostać obrażonym, ale najwyraźniej nie jest to aż tak dobra motywacja jak początkowo sądziłam.

Gdyby ktoś zastanawiał się jak to jest mieć dziecko, to od razu odpowiadam - super. Ale... bo zawsze jest jakieś "ale", trudno znaleźć czas na czytanie. Na szczęście świat idzie do przodu, mamy bieżącą wodę, prąd i telefony komórkowe, w nich audiobooki i dzięki temu książki mogą być z nami wszędzie! W wannie, w łóżku, w kuchni podczas gotowania, a najważniejsze (!) podczas długiego spaceru z wózkiem po odosobnionych polnych drogach. Tak, wreszcie odkryłam ten wspaniały wynalazek i słucham, słucham, słucham, kiedy tylko mogę. A nawet lepiej słucham razem z Zu (genialnie zasypiała przy "Solaris" i "Xawrasie Wyżrynie") i jestem z siebie dumna, że jej pierwszą przeczytaną/odsłuchaną (bez niektórych fragmentów, kiedy używałam słuchawek) książką jest właśnie "Gra o tron". 

Wracając jednak do obelg i seriali, gdy dzisiaj czytam swoje pierwsze wrażenia, spisane w poniższych gorzkich żalach, to nawet trochę mi wstyd, bo muszę przyznać, że jest to naprawdę świetna adaptacja. Aż mi szkoda, że Sam Raimi nigdy tego nie przeczyta, ale dla wszystkich fanów "Legend of the Seeker" powinien to być dowód na to, że jednak można dokonać udanej, a by nie rzec doskonałej adaptacji. Czy też serialu "na motywach";]



Właściwie to nie spodziewałam się, że za drugim razem też będzie boleć. Bo przecież wszystko już wiadomo, obejrzałam wszak cztery sezony serialu i myślałam, że żadne zło, niesprawiedliwość, okrucieństwo i świństwo mnie już nie zaskoczy. A jednak diabeł tkwi w szczegółach, a George Martin jest mistrzem szczegółów, do takiego stopnia, że po jego opisie potrawki z królika, mimo zaspokojonego głodu, nabrałam apetytu. A co dopiero kiedy pisze o głodzie, brudzie i przemocy...W każdym razie ponowne spotkanie z pierwszym tomem "Pieśni lodu i ognia" było dla mnie bardzo podobne do oglądania "Dystryktu 9" (którego nie mogę obejrzeć po raz drugi, bo budzi we mnie zbyt skrajne mocje) - czyli słuchałam finału z przyśpieszonym biciem serca. Aczkolwiek odsłuchałam do końca więc najwyraźniej upadek Neda Starka nie był aż tak bolesny. Ale przecież to dopiero początek.

Myślę, że wielu się ze mną zgodzi, kiedy złożę autorowi  "Gry o tron" ten skromny hołd - geniusz. I to prawdziwy mistrz powieści przez duże P. Gęstej, wielowątkowej, takiej jak życie - okrutnie zaskakującej, pełnej pasji, podszytej głęboko skrywanymi namiętnościami, zmieniającej kierunek pod wpływem pozornie błahych zdarzeń i przede wszystkim niesprawiedliwej, bo życie moi drodzy czytelnicy sprawiedliwe nie jest. Im szybciej to zrozumiecie, tym lepiej dla was. I nie warto nad tym rozpaczać - bierzcie przykład z Tyriona. Jeśli nie widzieliście czwartego sezonu jest to mega spoiler!

A więc nie zostaje nic innego, jak zaparzyć sobie dobrej herbaty, rozłożyć się na kanapie i otworzyć paczkę kruchych ciasteczek...no jasne. Zapomnijcie. Bo tak naprawdę nie zostaje nic innego jak znaleźć w ciągu dnia takie zajęcie, przy którym można mieć słuchawki na uszach i posłuchać sobie opowieści o tym, do czego może się posunąć kobieta, która chce chronić swoje dzieci i zapewnić im bezpieczną przyszłość. A, co w zmianie życiowej perspektywy bywa piękne, zaczęłam rozumieć Cersei, choć nie znaczy to, że bardziej ją przez to lubię. 

Podsumowując pierwsza część "Pieśni lodu i ognia" jest słuchowiskiem i superprodukcją w jednym - to znaczy nie czyta jej lektor, a aktorzy, natomiast druga "Starcie królów" jest już tylko audiobookiem, ale emocje nie są przez to ani odrobinę mniejsze. HBO już zwiastuje zwiastowanie piątego sezonu mojej ulubionej gry i czekam z ogromną niecierpliwością, zwłaszcza, że dotychczas,  twórcy serialu naprawdę świetnie oddali treść, klimat i wartkość powieści. Cieszę się jak

Jako ciekawostkę dodam tylko, że w  fejsbukowym quizie wyszło mi, że to właśnie Martin mógłby opisać moje życie i właściwie patrząc wstecz wszystko się zgadza;]

W każdym razie kiedy tak brnę z Zu (jej jest cieplutko i milutko, nie martwcie się) po zamarzniętej drodze gruntowej, pod wiatr, przez śnieg,a po powrocie do domu, muszę zleźć do piwnicy i rozpalić w piecu, to wcale nie narzekam, a wiecie dlaczego? Bo wtedy dopiero czuję, w każdej kości, że "The winter is comming"!