Ponieważ, jak pamiętamy, lubię prozę Stephenie Meyer i jej ekranizacje, namówiłam Współgremlinsa na obejrzenie "Intruza" i przyznaję, że dawno już nie miałam w kinie takich wyrzutów sumienia;] Książki niestety nie czytałam, natomiast film jest totalnie rozczarowujący. Meyer wymyśliła naprawdę fajną historię s-f, a wygląda to mniej więcej tak - rasa obcych nazywających siebie duszami przypuszcza inwazję na ziemię, ale wcale jej nie niszczy, a czyni ją cudowną oazą, w której nie ma głodu, wojen ani chorób, a cała planeta osiągnęła ekologiczny balas. Wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że obcy są pasożytami, które przejmują ludzkie ciała.
Główna bohaterka Melanie Stryder jest jedną z ostatnich nie zainfekowanych przedstawicielek ludzkiej rasy, ale już w pierwszej scenie zostaje schwytana i zainfekowana. Jej ciało przejmuje dusza o imieniu Wagabunda, ale osobowość Melanie okazuje się tak silna, że biedna dziewczyna dostaje rozdwojenia jaźni. Za sprawą siedzącej w jej głowie Mealanie Wagabunda decyduje się na ucieczkę i wyrusza na poszukiwanie ocalałych niedobitków ludzkości.
Właściwie wszystko zapowiada się w "Intruzie" nieźle, kiedy okazuje się, że nagle z opowieści s-f film zmienia się w płaczliwy romans. Melanie/Wagabudna dociera wreszcie do celu, ale nie może liczyć na zbyt ciepłe powitanie. Wręcz przeciwnie jej ukochany Jared na wejście obdarza ją nokautującym ciosem, nie zważając na to, że bądź co bądź bije ciało swojej ukochanej, a wszyscy inni chcą się jej jak najszybciej pozbyć. Tymczasem dziewczyna zamiast od razu powiedzieć prawdę o swojej schizofrenii zupełnie bez sensu ukrywa ten fakt.
Ponieważ chłopak Melanie Jared nie lubi swojej dziewczyny z duszą obcego, staje się ona szybko obiektem zainteresowania Iana, który zresztą na samym początku chciał ją zabić (w filmie jest ona jedyną nastoletnią dziewczyną w kryjówce ludzi, więc to pewnie dlatego). Ludzie skracają imię Wagabundy do Wandy i tak bohaterka zaczyna asymilować się z naszą podłą rasą. W międzyczasie Jared uświadamia sobie, że Melanie wciąż siedzi w swoim ciele i zmienia zdanie co do zabicia jej, a w filmie wraca motyw ze "Zmierzchu", bo znów mamy dziewczynę rozdartą pomiędzy dwóch atrakcyjnych facetów (ale dobór aktorów wyjątkowo kiepski).
Co najbardziej dziwi w tym filmie, to naiwność głównej bohaterki, bo jak uwierzyć w to, że ponad tysiącletni kosmiczny pasożyt, nagle ulega zachwytowi życiem ziemskich nastolatków? Do tego u Wandy wykształca się silny syndrom sztokholmski, bo nie tylko szybko zapomina o ciosie od Jareda i zamachach na swoje życie, ale także o tym, że ludzie nie są zbyt łaskawi dla jej bądź co bądź pokojowo nastawionej rasy.
Na uwagę w "intruzie" zasługuje też niemal komiczna rola Diane Kruger, która gra Poszukiwacza ścigającego główną bohaterkę. Jej zawzięte miny przypominają T-1000 z Terminatora 2, a jej obsesja, choć aktorsko ociera się o satyrę, to jednak jest jedyną sensowną motywacją w tym filmie. Diane bardzo chciałaby złapać Wagabundę/Wandę, a wraz nią niedobitki ludzkości, i choć wszystkie inne dusze mówią jej "hej wyluzuj, nic tam nie ma", to ona oczywiście ma rację. Naprawdę kosmiczne pasożyty powinny być bardziej zawzięte...
Ostateczny wydźwięk filmu jest bardzo smutny, bo choć oczywiście nastoletnia miłość triumfuje, to ludzkość dowiaduje się jak pokonać obcych i możemy być pewni, że znów zacznie się zabijanie, a planeta pogrąży się runie.... Czy warto to zobaczyć? Jeśli wątek romansowy was nie zemdli, to można to jakoś znieść, ale lojalnie ostrzegam mimo zachęcającego trailera, wszystkie próby zrobienia z tego kina akcji ewidentnie spełzły na niczym
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz