piątek, 11 maja 2012

Za co Maarten Troost nie lubi Chin?


Nie było mnie długo, że hoho, ale oczywiście nie marnowałam czasu i przez pół świata wlokłam ze sobą książki, żeby przypadkiem nie zaniżyć swoich czytelniczych statystyk. Zmiana czasu po powrocie z Chin podziałała na mnie w taki sposób, że godzina 20 to dla mnie środek nocy i ledwie jestem w stanie dotrwać do północy w stanie jako takiej przytomności, dlatego zamiast napisać coś od razu robię to dopiero dzisiaj.

Wyruszając w drogę zapakowałam do walizki „Zagubionego w Chinach” Maartena Troosta, „Jak upolować faceta” Janet Evanovich i „Perfekcyjną niedoskonałość” Jacka Dukaja. W takiej kolejności czytałam i w takiej postaram się opisać swoje wrażenia.

Kiedy byliśmy już na miejscu pewien pan zauważywszy, że czytam „Zagubionego w Chinach” powiedział, że on też to czytał przed podróżą, ale żonie odradził, bo inaczej na pewno by z nim nie pojechała. I miał rację.

Troost zdecydowanie za bardzo przejmuje się ochroną środowiska, prawami człowieka, karą śmierci i mocarstwową pozycją kraju rządzonego przez komunistów. Pan Maarten wolałby, żeby to Europa z Ameryką nadal wiodły prym w świecie i zaszczepiały wszędzie demokrację (chociaż deklaruje, że nie lubi metod szerzenia demokratycznych wartości wg. Georga W. Busha) i przez większość książki, czuć, że jest trochę rozgoryczony tym, że Chinom tak dobrze się powodzi. Bo fakty są takie, że my mamy kryzys, a Chiny są pierwszą gospodarką świata, więc Maarten ma do nich o to żal.

Nie czytam wielu książek podróżniczych, ale ta nie będzie zbyt praktyczna dla kogoś, kto planuje wybrać się do Chin na własną rękę. Maarten ma dość łatwo, bo ma znajomych w Chinach, sypia w hotelach i podróżuje samolotami, a raz nawet zatrzymuje się w jednym z najdroższych hoteli w Sznaghaju.  Nie jest on wiec typowym podróżnikiem z plecakiem i Lonley Planet pod pachą, ale z drugiej strony nie jest też masowym turystą, który zwiedza wszystko według programu tak, jak ja. Warto pamiętać w trakcie lektury, że jest on dziennikarzem politycznym, który pojechał do Chin po to, żeby napisać książkę i wszystkie obserwacje prowadzi pod tym kątem. 

Książka Maartena Troosta jest bez wątpienia ideologiczną pułapką, ale czyta się ją po prostu wspaniale, jest zabawna, ironiczna, błyskotliwa itd. Autor sam siebie przedstawia jako biednego idiotę, który w Chinach czuje się jak pijane dziecko we mgle z czego raz po raz wynikają zabawne historie. Po prostu nie sposób go nie polubić, a od sympatii do autora nie ma już daleko do sympatyzowania z jego poglądami.

Jadąc do Chin z obrazem, który Troost naszkicował w mojej głowie spodziewałam się kraju, w którym nie ma drzew, miasta są zaśmiecone, nad wszystkim wiszą żółte opary smogu, wszędzie panuje ścisk i tłok, jest brudno, wszystko robi się byle jak, a krajobraz upiększają malownicze góry gruzu. Może to i dobrze, że byłam nastawiona na coś takiego, bo tym bardziej urzekły mnie nowoczesne miasta, odważna architektura, drogi bez dziur, pociąg mknące 160km/h, szybkość z jaką Chińczycy wszystko budują, repliki zabytków, które trudno odróżnić od oryginałów, pięknie utrzymana zieleń miejska i malownicze ogrody.

Różnica między moją wizją, a wizją Troosta jest taka, że on chciałby zajrzeć Chinom pod dywan i wywlec wszelkie brudy, bo podobno opary z chińskich fabryk dolatują mu pod dom aż do Californi. Mi opary nie dolatują, albo ich nie widzę, a jeśli naprawdę by mnie tak denerwowały zamiast jęczeć przestałabym kupować rzeczy „made in China” i zrobiła wszystko, aby w moim kraju ludziom zachciało się pracować, produkować cokolwiek i wrócić na pierwsze miejsce z zakresie emisji zanieczyszczeń, które USA zaszczytnie zajmowało przez wiele lat.

Generalnie czuć w tej książce żal za utraconą potęgą, zazdrość i krytykę która trafia do serca intelektualisty. Padają tu więc ciosy poniżej pasa takie jak Tybet (a co z Irakiem?), zrujnowane środowisko naturalne (bo wiadomo – tylko Chiny są trucicielami świata), kara śmierci i handel organami zabitych (przynajmniej się nie marnuje), złe traktowanie kobiet, łamanie praw człowieka, totalitaryzm itd. Może by mnie to wszystko ruszyło, gdybym nie była pod takim wrażeniem nowoczesności, porządku, piękna Chin i sympatii jaką okazywali nam Chińczycy.

Nie mam jednak wątpliwości, że warto przeczytać tą książkę, bo patrząc na Chiny sadzę, że żal pana Maartena za końcem supremacji euroatlantyckiej wkrótce i tak będziemy odczuwać na własnej skórze.


A na koniec ja i chiński mur pogrążony w oparach smogu


Autor: Maarten Troost
Tytuł: Zagubiony w Chinach
Wydawnictwo Dolnośląskie

Brak komentarzy: