Nie było mnie długo, że hoho, ale oczywiście nie marnowałam czasu i przez
pół świata wlokłam ze sobą książki, żeby przypadkiem nie zaniżyć swoich czytelniczych
statystyk. Zmiana czasu po powrocie z Chin podziałała na mnie w taki sposób, że
godzina 20 to dla mnie środek nocy i ledwie jestem w stanie dotrwać do północy w
stanie jako takiej przytomności, dlatego zamiast napisać coś od razu robię to
dopiero dzisiaj.
Wyruszając w drogę zapakowałam do walizki „Zagubionego w Chinach”
Maartena Troosta, „Jak upolować faceta” Janet Evanovich i „Perfekcyjną
niedoskonałość” Jacka Dukaja. W takiej kolejności czytałam i w takiej postaram
się opisać swoje wrażenia.
Kiedy byliśmy już na miejscu pewien pan zauważywszy, że czytam „Zagubionego
w Chinach” powiedział, że on też to czytał przed podróżą, ale żonie odradził,
bo inaczej na pewno by z nim nie pojechała. I miał rację.
Troost zdecydowanie za bardzo przejmuje się ochroną środowiska, prawami
człowieka, karą śmierci i mocarstwową pozycją kraju rządzonego przez komunistów.
Pan Maarten wolałby, żeby to Europa z Ameryką nadal wiodły prym w świecie i
zaszczepiały wszędzie demokrację (chociaż deklaruje, że nie lubi metod
szerzenia demokratycznych wartości wg. Georga W. Busha) i przez większość książki,
czuć, że jest trochę rozgoryczony tym, że Chinom tak dobrze się powodzi. Bo fakty
są takie, że my mamy kryzys, a Chiny są pierwszą gospodarką świata, więc Maarten
ma do nich o to żal.
Nie czytam wielu książek podróżniczych, ale ta nie będzie zbyt praktyczna
dla kogoś, kto planuje wybrać się do Chin na własną rękę. Maarten ma dość
łatwo, bo ma znajomych w Chinach, sypia w hotelach i podróżuje samolotami, a
raz nawet zatrzymuje się w jednym z najdroższych hoteli w Sznaghaju. Nie jest on wiec typowym podróżnikiem z plecakiem
i Lonley Planet pod pachą, ale z drugiej strony nie jest też masowym turystą,
który zwiedza wszystko według programu tak, jak ja. Warto pamiętać w trakcie lektury,
że jest on dziennikarzem politycznym, który pojechał do Chin po to, żeby
napisać książkę i wszystkie obserwacje prowadzi pod tym kątem.
Książka Maartena Troosta jest bez wątpienia ideologiczną pułapką, ale czyta
się ją po prostu wspaniale, jest zabawna, ironiczna, błyskotliwa itd. Autor sam
siebie przedstawia jako biednego idiotę, który w Chinach czuje się jak pijane
dziecko we mgle z czego raz po raz wynikają zabawne historie. Po prostu nie sposób
go nie polubić, a od sympatii do autora nie ma już daleko do sympatyzowania z
jego poglądami.
Jadąc do Chin z obrazem, który Troost naszkicował w mojej głowie
spodziewałam się kraju, w którym nie ma drzew, miasta są zaśmiecone, nad
wszystkim wiszą żółte opary smogu, wszędzie panuje ścisk i tłok, jest brudno,
wszystko robi się byle jak, a krajobraz upiększają malownicze góry gruzu. Może to
i dobrze, że byłam nastawiona na coś takiego, bo tym bardziej urzekły mnie
nowoczesne miasta, odważna architektura, drogi bez dziur, pociąg mknące
160km/h, szybkość z jaką Chińczycy wszystko budują, repliki zabytków, które
trudno odróżnić od oryginałów, pięknie utrzymana zieleń miejska i malownicze
ogrody.
Różnica między moją wizją, a wizją Troosta jest taka, że on chciałby
zajrzeć Chinom pod dywan i wywlec wszelkie brudy, bo podobno opary z chińskich fabryk
dolatują mu pod dom aż do Californi. Mi opary nie dolatują, albo ich nie widzę,
a jeśli naprawdę by mnie tak denerwowały zamiast jęczeć przestałabym kupować
rzeczy „made in China” i zrobiła wszystko, aby w moim kraju ludziom zachciało
się pracować, produkować cokolwiek i wrócić na pierwsze miejsce z zakresie emisji
zanieczyszczeń, które USA zaszczytnie zajmowało przez wiele lat.
Generalnie czuć w tej książce żal za utraconą potęgą, zazdrość i krytykę
która trafia do serca intelektualisty. Padają tu więc ciosy poniżej pasa takie
jak Tybet (a co z Irakiem?), zrujnowane środowisko naturalne (bo wiadomo – tylko
Chiny są trucicielami świata), kara śmierci i handel organami zabitych
(przynajmniej się nie marnuje), złe traktowanie kobiet, łamanie praw człowieka,
totalitaryzm itd. Może by mnie to wszystko ruszyło, gdybym nie była pod takim
wrażeniem nowoczesności, porządku, piękna Chin i sympatii jaką okazywali nam Chińczycy.
Nie mam jednak wątpliwości, że warto przeczytać tą książkę, bo patrząc na
Chiny sadzę, że żal pana Maartena za końcem supremacji euroatlantyckiej wkrótce
i tak będziemy odczuwać na własnej skórze.
A na koniec ja i chiński mur pogrążony w oparach smogu
Autor: Maarten Troost
Tytuł: Zagubiony w
Chinach
Wydawnictwo Dolnośląskie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz