Czy ostatnio nie chce mi się pisać? Raczej nie jest to problemem skoro
prawie nikomu nie chce się czytać;] Ale powody są zupełnie inne niż brak chęci
i nazywają się „koniec semestru”, wiec zamiast ciekawych rzeczy czytam teraz
głównie badziewne naukowe nudy, co gorsza sama je też piszę.
Sądzę, że rozwój humanistyki doprowadzi kiedyś świat do zagłady, ale
mniejsza z tym. Jako, że wciąż nie mam kuchni to wczoraj przy okazji wycieczki na
obiad do centrum handlowego poszliśmy do kina na Aevengersów i niestety jestem
trochę rozczarowana.
Może dlatego, że spodziewałam się za dużo? Nie wiem. W każdym razie Thor
nie ściągnął koszulki, co uważam za skandal! Dobrze, że są nerdy, które nie
omieszkają wrzucić tej sceny na youtuba w zwolnionym tempie, a oto i ona:
Dokładnie tak powinien wyglądać facet, chyba, że... jest Tonym Starkiem, który przedstawia się jako "geniusz, palyboy, bilioner, filantrop". Robert Downey Jr. jak zwykle błyszczy w roli Ironmana. Stark nadrobił więc trochę urokiem osobistym, za brak striptizu w wykonaniu
Thora, ale wciąż jak na tylu fajnych facetów w filmie potraktowano ich ciała za
mało przedmiotowo, przeciwko czemu protestuję!
Fabuła niestety jest tak mało oryginalna, że aż żenująca. Zwłaszcza w
porównaniu do tego co Nolan zrobił wskrzeszając Batmana. W błyskotliwy sposób
pokazał on, że komiks nie musi być nośnikiem błahych treści, a z fikcyjnego
bohatera można uczynić postać niemal szekspirowską. Tymczasem Joss Whedon
postawił sprawdzoną, ale zarazem nudną i przewidywalną klasykę. Scenariusz w
skrócie – jest jedna zły facet z kompleksami, czyli Loki gładko ulizany brat
Thora, który postanowił się zemścić za swoja ostatnią porażkę i zniszczyć ziemię.
Do tego celu zaprasza paskudnych kosmitów – zresztą, żeby było czarno na białym
Loki jest niezbyt urodziwy, wymizerowany, nie dorównuje żadnemu z Avengersów przypakiem,
a do tego jest zakompleksionym i małym bogiem. Ktoś płowieniem przetłumaczyć
Jossowi Whedonowi „Kłamcę” Jakuba Ćwieka, może by chłopak zobaczył jaki
potencjał zmarnował.
Co by długo nie pisać Loki sprowadza kosmitów, za sprawą, a jakże! tajemniczej
niebieskiej kostki, która emituje niewyobrażalną energię. Potem jest fajna rozpierducha i
wszystko pięknie wybucha w Nowym Jorku, jak możecie to sobie obejrzeć w
trailerze, a potem wiadomo wszyscy będą żyli długo i szczęśliwi, aż do
następnej części, bo oczywiście
Bez wątpienia największą zaletą The Avengers jest obsada – to po prostu
plejada świetnych aktorów pod wodzą Samuela Jacksona, którzy doskonale weszli w
swoje role. Jednym z bardzo pozytywnych zaskoczeń był dla mnie Mark Ruffalo
jako Hulk, który wcześniej Hulka przecież nie grał, naprawdę poradził sobie świetnie.
Nawet mój nieulubiony bohater super-hiper patetyczny Kapitan Ameryka,
który jest ultra poprawny, wspaniały, nie ma żadnych wad i wygląda jak Ken, wypadł całkiem nieźle. Sam
film „Captain America” był wg. mnie totalną porażką naszpikowaną przesłaniem „warto
umrzeć za swój kraj”, a tu takie miłe zaskoczenie. Odpuścili mu trochę, chociaż
ostatecznie to on wyszedł na głównego rozjemcę i komendanta.
Nie jestem fanką 3D i uważam, że w większości filmów jest to tylko sposób na wyciągnięcie od widzów większej kasy za bilety, a jednak tu sprawdziło się całkiem nieźle.
Podsumowując człowiek wychodzi z kina bez żadnej refleksji na temat życia, śmierci i miłości, ale czas spędzony miło. No i dużo odwołań do subkultury nerdów, więc było też całkiem wesoło. Polecam jako niezobowiązującą popkulturową miazgę z ładnymi efektami specjalnymi;]
The Avengers
Reżyseria: Joss Whedon
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz