Jak już wspomniałam mieszkam ze
współgremlinsem (a może jednak mogwaiem?), który jakoś znosi moje towarzystwo i
nieustanne ataki zębów i pazurów, a przy okazji zna się też bardzo dobrze na
byciu nerdem, tak jak i ja. Swoje wspólne popołudnia i wieczory spędzamy więc
grając w gry, a w praktyce ja najczęściej kibicuję jego poczynaniom na ekranie.
Nie, żebym
nie umiała grać – wręcz przeciwnie całkiem nieźle mi idzie, zwłaszcza tam gdzie
walorem jest skradanie się (on woli bezpośrednie starcia), jedyny minus jest
taki, że czasem w ferworze emocji klnę jak szewc, tak mocno ściskam pada, że
bolą mnie później ręce, no i opóźniam akcję, bo przecież muszę obejrzeć każdy
zakamarek planszy w poszukiwaniu bonusów…
I zaraz znów zapisałabym pół strony o sobie, więc konkrety – dawno już nie widziałam
tak udanej rąbanki, jak Space Marine wydany w zeszłym roku przez THQ. Gra może
nie jest nowa, ale mimo to jest jedną z najlepszych jakie ostatnio trzymaliśmy
w rękach i warto poświęcić mu chwilę uwagi.
Generalnie
nie lubię recenzji gier które zajmują trzy strony i po kolei rozpracowują każdy
szczegół, ale wiem, że trudno to napisać zwięźle. Mimo to postaram się streścić.
Nigdy jakoś specjalnie nie kręcił mnie Warhammer, a już pomysł
na umieszczenie warhammerowskich realiów w przyszłości (40 tys lat) wydawał mi
się absurdalny. A jednak kiedy kapitan Titus trafił na przemysłową planetę,
którą zaatakowały orki zmieniłam zdanie. Zielone paskudy postanowiły przejąć planetę-fabrykę
broni, żeby opanować świat, ale na całe szczęście dla ludzkości na odsiecz zostaje
wysłanych trzech ultra marines z kapitanem Titusem na czele. Mają oni zabezpieczyć
planetę dopóki nie zjawią się posiłki, jednak orki są zdeterminowane i obrona
nie będzie wcale tak prosta. Oczywiście Titus
czyli gracz będzie zmuszony zrobić z nimi porządek…
I tak po pierwsze – nie ma to jak wyrżnąć hordę orków waląc je tępym narzędziem po tępych mordach! Nasz dzielny bohater Titus musi co prawda raz na jakiś czas użyć broni palnej, ale najpiękniejsze w tej grze są bezpośrednie starcia, kiedy naciera na ciebie masa zielonych osiłków, a ty rozrzucasz tą hałastrę na boki jednym dobrym ciosem! Zresztą mistrzostwo świata dla producentów za sposób odzyskiwania energii – nie zbierasz tu po przez żadne apteczki ani nie odradza się ona samoistnie – żeby ją odzyskać musisz ogłuszyć którąś z tych paskud i popisowo zabić np. wdeptując orkowy czerep w podłoże czy rozpruwając mu brzuch. Krew oczywiście wspaniale bryzga przy tym na ekran!
I tak po pierwsze – nie ma to jak wyrżnąć hordę orków waląc je tępym narzędziem po tępych mordach! Nasz dzielny bohater Titus musi co prawda raz na jakiś czas użyć broni palnej, ale najpiękniejsze w tej grze są bezpośrednie starcia, kiedy naciera na ciebie masa zielonych osiłków, a ty rozrzucasz tą hałastrę na boki jednym dobrym ciosem! Zresztą mistrzostwo świata dla producentów za sposób odzyskiwania energii – nie zbierasz tu po przez żadne apteczki ani nie odradza się ona samoistnie – żeby ją odzyskać musisz ogłuszyć którąś z tych paskud i popisowo zabić np. wdeptując orkowy czerep w podłoże czy rozpruwając mu brzuch. Krew oczywiście wspaniale bryzga przy tym na ekran!
Punkt
drugi to broń. W tej grze musisz pobrudzić sobie łapy, bo bezpośrednich starć
jest sporo i będziesz w nich używał miecza pod napięciem, miecza łańcuchowego, a
wreszcie topora i młota bojowego. Ale żeby przejść ta grę na średnim poziomie,
choć przyjemna, broń tępa nie wystarczy. Wszyscy fani strzelanek będę więc
zadowoleni, bo w plecaku możemy nosić cztery spluwy o różnym zasięgu od podstawowego
boltera po broń plazmową. Strzela się podobnie, jak w Uncharted, wiec całkiem
przyjemnie, ale na szczęście kategoria wiekowa jest wyższa i efekty naszych działań
też są ładniejsze.
Dodatkowy bonus - w niektórych akcjach będziemy mgli sobie polatać dzięki specjalnemu plecakowi odrzutowemu, a orki eliminować celnym skokami w dół ;]
Rozwój postaci po
prostu się dzieje i nie mamy w tym względzie żadnych możliwości wyboru.
Po prostu dostajemy coraz lepszą broń, a tępaków coraz trudniej zabić.
Fabuła
jest tu według mnie mniej istotna niż przyjemność płynąca z rzezi, ale i tak
twórcy wykazali się pomysłowością. Razem z odziałem ultramarinsów będziemy więc
przemierzać przemysłowe hale, tunele i ruiny w poszukiwaniu broni którą mamy
zniszczyć, aby nie wpadła w ręce orków, albo ją przed nimi zabezpieczyć. A naszym
przewodnikiem będzie tajemniczy i niezbyt sympatyczny inkwizytor.
Grafika jest ładna, chociaż błąkać się za bardzo nie można i trzeba iść tam gdzie
każe fabuła. Nie przepadam za tym, ale po drodze widoki są naprawdę dobre
dzięki futurystyczno-kadedralno-przemysłowo-pustynnej architekturze krajobrazu. Wszystko w
ładnym ciepłym odcieniu.
Dwa minusy
– producenci pożałowali kasy na muzykę i niestety nie usłyszymy dobrego heavy
metalu kosząc tabuny orków, jak możemy to zobaczyć w trailerze. Bardzo, bardzo
szkoda. Drugi – nie ma tu w zasadzie żadnych bonusów, zbieramy tylko lewitujące
czaszki z nagraniami, które przedstawiają nam historię ataku orków na planetę,
ale poza tym nie ma nic, a szkoda, bo wiele zakamarków, aż się o to prosiło,
żeby zamieścić tam jakieś nagrody dla dociekliwych.
I wreszcie
skąd błąd w tytule posta? Cóż kiedy orki wykrzykują swoimi chropawymi głosami „Kill
the Space Marine” ich „space” brzmi zupełnie jak „spice”. Uroczo;]
Tytuł: Space Marine
Produkcja: THQ
Rok wydania 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz