W swoim nudnym życiu zajmuję się przede
wszystkim czytaniem, ale czasem mojemu współgremlinsowi udaje się wyciągnąć
mnie do kina i tak obejrzeliśmy wczoraj świetny film czyli „Igrzyska śmierci”. W
oryginale „The Hunger games” czyli
głodowe igrzyska/zawody, a może nawet gry, jednak polskie tłumaczenie jak zwykle
musi być lepsze niż oryginalny tytuł.
Już od samego
wejścia do kina wiadomo jak skończy się historia dzielnej dziewczyny, która
świetnie strzela z łuku, jest dobra, mądra i dojrzała, ale nawet będąc pewną
happy endu i tak przez cały seans siedziałam napięta jak struna, a moje serce
co chwila przyspieszało rytm z niepokoju. Ostatnio czułam się tak oglądając „Dystrykt
9” , a to oznacza naprawdę dobrze
zrobione science-fiction.
Główna
bohaterka Katniss Everdeen (w tej roli bardzo dobra Jennifer Lawrence) pochodzi nomen-omen dwunastego dystryktu kraju zwanego Panemem – który jest górniczym stanem podporządkowanym
tak, jak pozostałe stolicy Kapitolowi. Kapitol 74 lata wcześniej wyszedł zwycięsko z wojny atomowej, zniszczył doszczętnie trzynasty dystrykt i
podporządkował sobie pozostałe stany czego symbolem są doroczne Głodowe
iIgrzyska. Jak mówi prezydent Snow grany przez Donalda Sutherlanda są one nie
tylko symbolem podporządkowania przegranych dystryktów, ale też dają ich mieszkańcom
nadzieję, która, jak dodaje prezydent jest jedynym uczuciem silniejszym od
strachu, a zarazem świetnym narzędziem kontroli.
Zwyczaj oddawania
dziewic na pożarcie smokom, czy młodzieńców w daninie nie jest niczym nowym, tu jednak występuje
bardzo specyficzna odmiana takiej ofiary – mianowicie dziewice i młodzieńcy mają
pozabijać się nawzajem. I tak 24 nastolatków w wieku od 12 o 18 lat – po dwójce
z każdego dystryktu weźmie udział w walce na śmierć i życie na specjalnej
arenie, gdzie będą zabijać się dopóty dopóki pozostanie tylko jeden zwycięzca.
Ale czym
byłby igrzyska bez zapełnionych trybun? Całe zmagania nastolatków są więc
śledzone przez kamery, a każdy szczegół ich morderczego survivalu jest
emitowany na wszechobecnych telewizyjnych ekranach.
Katniss
nie jest beztroską nastolatką, która marzy tylko o nowym odcieniu szminki.
Wręcz przeciwnie, trudne życie sprawiło, że jest niezłą twardzielką – poluje,
opiekuje się młodszą siostrą, a po śmierci ojca zajmuje się utrzymaniem
rodziny. I pewnie dalej mordowałaby wiewiórki z łuku i zmagała się z trudnym życiem,
gdyby nie to, że jej siostra Prim została wylosowana na przedstawicielkę dystryktu
12 w igrzyskach. Odpowiedzialnej Katniss nie pozostaje
więc nic innego jak zgłosić się więc na jej miejsce.
W drodze
do stolicy razem z Katnis przekonujemy się jak bardzo różni się jej dom od stołecznego
dystryktu. Gdy w 12 dystrykcie bułka traktowana jest jako skarb, każdy kawałek
jedzenia jest wyjątkowo cenny, mężczyźni ciężko pracują w kopalniach, wszystko
jest szare, biedne i brzydkie ( prawie jak na Śląsku), a stan cywilizacji zatrzymał się mniej więcej na
amerykańskich realiach sprzed II wojny światowej, to w zwycięskim trzynastym dystrykcie
panują niewyobrażalne luksusy. Wszyscy mieszkańcy stolicy ubierają się mniej
więcej jak lady Gaga i Marylin Manson (stylistyka filmu momentami przypomina jego teledyski z "Mechanical Animals") tyle, że gustują w intensywnych radosnych
barwach strojów jak i włosów, mają więcej jedzenia niż Katniss kiedykolwiek widziała
na oczy, mieszkają w designerskich apartamentach, dysponują zaawansowanymi
technologiami, pracują raczej siłą umysłu niż własnych dłoni, a ich główną
rozrywką jest oglądanie morderczego reality show, w którym dziewczyna ma wziąć
udział.
Tak mniej
więcej wygląda pierwsza godzina filmu, a drugą są już same igrzyska. Co ciekawe
z tej drugiej godziny, która jest właściwie esencją filmu nie zobaczymy nawet
minuty w trailerze, za co powinien on dostać jakaś specjalną nagrodę. Bo chyba
nie ma nic gorszego niż pokazać wszystkie najlepsze sceny od razu, jak to miało
miejsce choćby w ostatnim remakeu Conana.
Zachowam się
wiec przyzwoicie i również nie zdradzę co w tej drugiej godzinie będzie
się działo, ale to właśnie ową druga godzinę przesiedziałam kinie, przeklinając reżysera,
za to, że za cały stres, który przeżywałam razem z Katniss kiedyś dostanę przedwczesnego
zawału. Mimo to było warto.
„Igrzyska
śmierci” są filmem, który można interpretować na wielu poziomach. Dla mnie jednym
z pierwszych skojarzeń był „Władca much” na podstawie powieści Goldinga, który
niesamowicie przekonująco portretuje stopniowe potwornienie i moralną degenerację
chłopców zostawionych samym sobie na wyspie. Podobnie jest na głodowych
igrzyskach, a zwycięstwo liczy się tu tym bardziej nie tylko jako trofeum, ale
jako życie. Możemy sobie zdawać pytanie, dlaczego zamiast walczyć te dzieciaki
po prostu nie odmówią udziału w nieludzkiej grze? Ale i to jest świetnie wyjaśnione
– nie wszystkie tak, jak Katniss znalazły się tam w wyniku nieszczęśliwego
zrządzenia losu. Część z nich to świetnie wyszkoleni mali zabójcy, których wychowywano
w myślą o tym, że któregoś dnia wezmą udział w igrzyskach i będą oni dążyć do
tego celu bez względu na wszystko. Mi przywodzi to na myśl te wszystkie dzieci
uczone angielskiego od drugiego roku życia, żeby później było im łatwiej w
wyścigu szczurów. Nie liczy się tu przecież człowieczeństwo, a wyniki.
Nie można
też oglądać „Igrzysk śmierci” bez skojarzeń
z Falloutem, których jest tu po prostu mnóstwo. Pierwsze to już świat po wojnie
atomowej, a co za tym idzie sama okolica, w której mieszka Katniss – rudery,
bieda, druty kolczaste i codzienna walka o przetrwanie i stylistyka lat 40-50. Dalej
mamy świetny filmik propagandowy, który pokazuje się czekającym na losowanie
zawodników nastolatkom – do złudzenia przypomina on filmiki wprowadzające do
gry. Kolejna sprawa, to zaawansowana technologia i eksperymenty genetyczne,
które są wykorzystywane przez mieszkańców trzeciego dystryktu dla
rozrywki, co przywodzi na myśl los
niczego nieświadomych mieszkańcach vaultów.
Jednym z
najważniejszych aspektów „Igrzysk śmierci” jest też świetnie sportretowane
spotwornienie telewizji. Ujęcia pokazujące komentatorów, publiczności i
technologiczną stronę igrzysk są doskonałą karykaturą telewizji, która nie
cofnie się przed niczym, żeby zdobyć oglądalność. Z kolei rozmowy producenta z
prezydentem świetnie obnażają działania ekranowych mechanizmów władzy i to dosłownie w ciągu kilku minut, po
prostu majstersztyk.
Mnie
najbardziej poruszył moment w którym prowadzący show Caesar Flickerman
(świetna rola Stanleya Tucciego) syty i narcystyczny cynicznie pyta
Katniss, jakie były ostatnie słowa, które powiedziała swojej siostrze przed
odjazdem na igrzyska. Znaczące jest też to, co nieustannie powtarza dziewczynie
jej mentor Haymitch grany kapitalnie przez Woody’ego Harrelsona – to czy
przeżyjesz zależy od tego czy publiczność cię polubi. Okrutna prawda o
telewizji właśnie w tej kolorowej karykaturze jest najbardziej jaskrawa – nie wystarczy
że wyprujesz sobie flaki przed kamerą, musisz jeszcze sprawić, że wszyscy będą
to oglądać z sympatii do ciebie.
Możnaby
jeszcze pisać o szczegółach, ale wątpię, by ktokolwiek dotrwał ze mną do tego momentu,
więc podsumowując „Igrzyska śmierci” to dobrze zrobione s-f, bez niepotrzebnego
nadużywania efektów specjalnych, pełen napięcia film akcji i ciekawy komentarz
do współczesności. W dwóch słowach – trzeba zobaczyć
Tytuł: Igrzyska śmierci
Reżyser: Gary Ross
2 komentarze:
właśnie obejrzałam ten film.. :) jestem spocona jak żubr.. :)
zgadzam się z Twoim opisem, świetnie opisałaś najważniejsze fakty, resztę lepiej obejrzeć, bo naprawdę warto! Pozdrawiam
Wielkie dzięki;] Polecam też książki, naprawdę świetnie się je czyta, a ja teraz niecierpliwością czekam na drugi film
Prześlij komentarz