niedziela, 1 kwietnia 2012

Śmiertelne igrzyska


W swoim nudnym życiu zajmuję się przede wszystkim czytaniem, ale czasem mojemu współgremlinsowi udaje się wyciągnąć mnie do kina i tak obejrzeliśmy wczoraj świetny film czyli „Igrzyska śmierci”. W oryginale  „The Hunger games” czyli głodowe igrzyska/zawody, a może nawet gry, jednak polskie tłumaczenie jak zwykle musi być lepsze niż oryginalny tytuł. 

Już od samego wejścia do kina wiadomo jak skończy się historia dzielnej dziewczyny, która świetnie strzela z łuku, jest dobra, mądra i dojrzała, ale nawet będąc pewną happy endu i tak przez cały seans siedziałam napięta jak struna, a moje serce co chwila przyspieszało rytm z niepokoju. Ostatnio czułam się tak oglądając „Dystrykt 9” , a to oznacza  naprawdę dobrze zrobione science-fiction.



Główna bohaterka Katniss Everdeen (w tej roli bardzo dobra Jennifer Lawrence) pochodzi nomen-omen dwunastego dystryktu kraju zwanego Panemem ­­– który jest górniczym stanem podporządkowanym tak, jak pozostałe stolicy Kapitolowi. Kapitol 74 lata wcześniej wyszedł zwycięsko z wojny atomowej, zniszczył doszczętnie trzynasty dystrykt i podporządkował sobie pozostałe stany czego symbolem są doroczne Głodowe iIgrzyska. Jak mówi prezydent Snow grany przez Donalda Sutherlanda są one nie tylko symbolem podporządkowania przegranych dystryktów, ale też dają ich mieszkańcom nadzieję, która, jak dodaje prezydent jest jedynym uczuciem silniejszym od strachu, a zarazem świetnym narzędziem kontroli.

Zwyczaj oddawania dziewic na pożarcie smokom, czy młodzieńców w daninie  nie jest niczym nowym, tu jednak występuje bardzo specyficzna odmiana takiej ofiary – mianowicie dziewice i młodzieńcy mają pozabijać się nawzajem. I tak 24 nastolatków w wieku od 12 o 18 lat – po dwójce z każdego dystryktu weźmie udział w walce na śmierć i życie na specjalnej arenie, gdzie będą zabijać się dopóty dopóki pozostanie tylko jeden zwycięzca. 

Ale czym byłby igrzyska bez zapełnionych trybun? Całe zmagania nastolatków są więc śledzone przez kamery, a każdy szczegół ich morderczego survivalu jest emitowany na wszechobecnych telewizyjnych ekranach. 

Katniss nie jest beztroską nastolatką, która marzy tylko o nowym odcieniu szminki. Wręcz przeciwnie, trudne życie sprawiło, że jest niezłą twardzielką – poluje, opiekuje się młodszą siostrą, a po śmierci ojca zajmuje się utrzymaniem rodziny. I pewnie dalej mordowałaby wiewiórki z łuku i zmagała się z trudnym życiem, gdyby nie to, że jej siostra Prim została wylosowana na przedstawicielkę dystryktu 12 w igrzyskach. Odpowiedzialnej Katniss nie pozostaje więc nic innego jak zgłosić się więc na jej miejsce.

W drodze do stolicy razem z Katnis przekonujemy się jak bardzo różni się jej dom od stołecznego dystryktu. Gdy w 12 dystrykcie bułka traktowana jest jako skarb, każdy kawałek jedzenia jest wyjątkowo cenny, mężczyźni ciężko pracują w kopalniach, wszystko jest szare, biedne i brzydkie ( prawie jak na Śląsku), a stan cywilizacji zatrzymał się mniej więcej na amerykańskich realiach sprzed II wojny światowej, to w zwycięskim trzynastym dystrykcie panują niewyobrażalne luksusy. Wszyscy mieszkańcy stolicy ubierają się mniej więcej jak lady Gaga i Marylin Manson (stylistyka filmu momentami przypomina jego teledyski z "Mechanical Animals") tyle, że gustują w intensywnych radosnych barwach strojów jak i włosów, mają więcej jedzenia niż Katniss kiedykolwiek widziała na oczy, mieszkają w designerskich apartamentach, dysponują zaawansowanymi technologiami, pracują raczej siłą umysłu niż własnych dłoni, a ich główną rozrywką jest oglądanie morderczego reality show, w którym dziewczyna ma wziąć udział.

Tak mniej więcej wygląda pierwsza godzina filmu, a drugą są już same igrzyska. Co ciekawe z tej drugiej godziny, która jest właściwie esencją filmu nie zobaczymy nawet minuty w trailerze, za co powinien on dostać jakaś specjalną nagrodę. Bo chyba nie ma nic gorszego niż pokazać wszystkie najlepsze sceny od razu, jak to miało miejsce choćby w ostatnim remakeu Conana.

 

Zachowam się wiec przyzwoicie i również nie zdradzę co w tej drugiej godzinie będzie się działo, ale to właśnie ową druga godzinę przesiedziałam kinie, przeklinając reżysera, za to, że za cały stres, który przeżywałam razem z Katniss kiedyś dostanę przedwczesnego zawału. Mimo to było warto.

„Igrzyska śmierci” są filmem, który można interpretować na wielu poziomach. Dla mnie jednym z pierwszych skojarzeń był „Władca much” na podstawie powieści Goldinga, który niesamowicie przekonująco portretuje stopniowe potwornienie i moralną degenerację chłopców zostawionych samym sobie na wyspie. Podobnie jest na głodowych igrzyskach, a zwycięstwo liczy się tu tym bardziej nie tylko jako trofeum, ale jako życie. Możemy sobie zdawać pytanie, dlaczego zamiast walczyć te dzieciaki po prostu nie odmówią udziału w nieludzkiej grze? Ale i to jest świetnie wyjaśnione – nie wszystkie tak, jak Katniss znalazły się tam w wyniku nieszczęśliwego zrządzenia losu. Część z nich to świetnie wyszkoleni mali zabójcy, których wychowywano w myślą o tym, że któregoś dnia wezmą udział w igrzyskach i będą oni dążyć do tego celu bez względu na wszystko. Mi przywodzi to na myśl te wszystkie dzieci uczone angielskiego od drugiego roku życia, żeby później było im łatwiej w wyścigu szczurów. Nie liczy się tu przecież człowieczeństwo, a wyniki.

Nie można też oglądać „Igrzysk śmierci” bez skojarzeń z Falloutem, których jest tu po prostu mnóstwo. Pierwsze to już świat po wojnie atomowej, a co za tym idzie sama okolica, w której mieszka Katniss – rudery, bieda, druty kolczaste i codzienna walka o przetrwanie i stylistyka lat 40-50. Dalej mamy świetny filmik propagandowy, który pokazuje się czekającym na losowanie zawodników nastolatkom – do złudzenia przypomina on filmiki wprowadzające do gry. Kolejna sprawa, to zaawansowana technologia i eksperymenty genetyczne, które są wykorzystywane przez mieszkańców trzeciego dystryktu dla rozrywki,  co przywodzi na myśl los niczego nieświadomych mieszkańcach vaultów.

Jednym z najważniejszych aspektów „Igrzysk śmierci” jest też świetnie sportretowane spotwornienie telewizji. Ujęcia pokazujące komentatorów, publiczności i technologiczną stronę igrzysk są doskonałą karykaturą telewizji, która nie cofnie się przed niczym, żeby zdobyć oglądalność. Z kolei rozmowy producenta z prezydentem świetnie obnażają działania ekranowych mechanizmów władzy i to dosłownie w ciągu kilku minut, po prostu majstersztyk. 

Mnie najbardziej poruszył moment w którym prowadzący show Caesar ­Flickerman (świetna rola Stanleya Tucciego) syty i narcystyczny cynicznie pyta Katniss, jakie były ostatnie słowa, które powiedziała swojej siostrze przed odjazdem na igrzyska.  Znaczące  jest też to, co nieustannie powtarza dziewczynie jej mentor Haymitch grany kapitalnie przez Woody’ego Harrelsona – to czy przeżyjesz zależy od tego czy publiczność cię polubi. Okrutna prawda o telewizji właśnie w tej kolorowej karykaturze jest najbardziej jaskrawa – nie wystarczy że wyprujesz sobie flaki przed kamerą, musisz jeszcze sprawić, że wszyscy będą to oglądać z sympatii do ciebie.

Możnaby jeszcze pisać o szczegółach, ale wątpię, by ktokolwiek dotrwał ze mną do tego momentu, więc podsumowując „Igrzyska śmierci” to dobrze zrobione s-f, bez niepotrzebnego nadużywania efektów specjalnych, pełen napięcia film akcji i ciekawy komentarz do współczesności. W dwóch słowach – trzeba zobaczyć

Tytuł: Igrzyska śmierci
Reżyser: Gary Ross



2 komentarze:

Chabowianka pisze...

właśnie obejrzałam ten film.. :) jestem spocona jak żubr.. :)
zgadzam się z Twoim opisem, świetnie opisałaś najważniejsze fakty, resztę lepiej obejrzeć, bo naprawdę warto! Pozdrawiam

Czytający Gremlin pisze...

Wielkie dzięki;] Polecam też książki, naprawdę świetnie się je czyta, a ja teraz niecierpliwością czekam na drugi film