niedziela, 4 marca 2012

Taką "magię" lubię

Skoro już weszłam na ścieżkę bałwochwalstwa, chętnie wystawię laurkę także kolejnemu cyklowi , który bardzo lubię (bo w ogóle cykle są wspaniałe jak telenowele) czyli przygodom Kate Daniels autorstwa pary pisarzy kryjących się pod pseudonimem Ilona Andrews, które według mnie są urban fantasy w najlepszym wydaniu. A poczynając od „Magia kąsa” poprzez „Magia parzy”, „Magia uderza” aż po „Magia krwawi” o wszystkich książkach z tej serii z ręką na sercu mogę powiedzieć, że są „fantastyczne”, w każdym znaczeniu tego słowa. 

Jeszcze zanim pierwsza Magia... trafiła w moje ręce, miałam okazję zobaczyć jej okładkę w internecie. Jak widać na załączonym obrazku mamy tu wizerunek dosyć buńczucznej dziewczyny w skórzanej kurtce, z mieczem w dłoni a obok niej lwa. Długo nie mogłam przetrawić faktu, że Fabryka Słów wydawnictwo, które cechuje niezwykła dbałość o stronę wizualną książek, wyda na świat tak kiczowaty koszmar. Tym bardziej dziwiło mnie to, że jest to oryginalna okładka z amerykańskiego wydania (bo z reguły tak wyglądają „oryginalne” pomysły polskich wydawnictw). Dziś po przeczytaniu czwartego tomu z serii spoglądam już na nią zupełnie inaczej, wręcz z uśmiechem i doskonale rozumiem zamiar autorów, który sprawia, że czytelnicy nie mogą mieć wątpliwości co do wyglądu i postawy Kate.

W „Magii” już od pierwszego tomu urzekły mnie przede wszystkim świetnie oddane realia i wiarygodnie nakreślony postcywilizacyjny świat, z tym, że zagłada cywilizacji nie wynikła tu z żadnej wielkiej wojny, a z "zalania" znanego nam świata magią . Przyszłość w której rozgrywa się akcja znacznie  różni się od często przedstawianych przez autorów science-fiction wizji świata zdominowanego przez technikę, tudzież falloutowego, postatomowego pejzażu. Wraz z pierwszymi stronami lektury trafiamy w rzeczywistość znajomą, niemal nie różniącą się wiele od współczesności, a jednak przeformułowaną i podporządkowaną innym zasadom, takim jak to, że paliwem samochodowym może być woda o ile tylko trwa przypływ magii, który z kolei blokuje działanie broni palnej (stąd nieodłączny miecz). Przyznam, że perspektywa przyszłych losów świata zanurzonego w magicznych oparach zrobiła na mnie wrażenie. Krajobraz futurystycznej Atlanty jest mroczny, tajemniczy i niezwykle pociągający - malownicze ruiny, magiczne budynki, a w szczególności parszywy Zaułek Jednorożca, zostały niezwykle plastycznie opisane. Ponadto świetne opisy architektury (choć na początku lekko nudzą, kiedy poznajemy poszczególne pomieszczenia z dokładnością koloru linoleum) budują atmosferę miasta fascynującego i niepokojącego niczym Gotham City.

Gama stworzeń magicznych które pojawiają się w Magii… pozornie nie zaskakuje. Trudno zliczyć ile razy pojawia się w fantastyce teza, że wilkołactwo i wampiryzm wywołane są wirusem, z kolei temat odwiecznej wojny między wilkołakami i wampirami zdaje się być wyeksploatowany do granic możliwości. A jednak nie tylko pojawienie się owych stworzeń, ale także ich charakterystyka i przypisywane im zdolności, choć pozornie oparte na popularnych motywach, w książce Ilony i Andrew Gordonów, jest nie tylko niestandardowe, ale także twórcze, przekonujące i intrygujące. Nie spodziewajmy się romantycznych wampirów, bo nie będzie tu nawet tych cynicznych i złych. W „Magii” są one po prostu wysuszonymi kreaturami, którym z czasem zanikły wszelkie ludzkie odruchy (i organy) opanowanymi rządzą krwi. Pozwala się im istnieć jedynie dlatego, że są sterowani przez  bezwzględnych nekromantów.

 We wszystkich tomach kluczową rolę odegra także Gromada zmiennokształtnych, do której bynajmniej nie należą tylko wilki, ale także niedźwiedzie, tygrysy, hieny itd. Gromada ta ma jednak jeden mankament – swojego przywódcę czyli okładkowego lwa Currana, który przez wszystkie cztery tomy będzie to romansował, to darł koty z Kate. Choć nieco przypomina to podstawówkowe podchody miłosne i tzw. ‘końskie zaloty”, nieustannie sprawiało, że kąciki moich ust unosiły się w uśmiechu.

 W tym towarzystwie dziwolągów pojawiają się również inne mitologiczne stwory, niestety najczęściej wrogie ludzkości, Atlancie i oczywiście Kate. I tak w pierwszym tomie spotkamy bliskiego naszej kulturze Strzygoni, który choć niezbyt poczciwy, jest dla słowiańskiej duszy miłym akcentem. A kolejnych tomach celtyckie potwory, hinduskie rakasze czy babilońską boginię chorób. Z każdym wrogiem walką będzie wyglądała jednak zupełnie inaczej, ale zapewniam będzie brutalna i krwawa.

Sama Kate swoją postawa przypomina czasem bardziej zbuntowaną 15-latkę niż 25-latkę. Początkowo jest to nawet nieco irytujące, ale z czasem zarówno ona sama jaki i jej cięte riposty stają się coraz zabawniejsze. Kate Daniels jest pewna siebie, bezczelna, wyszczekana i dosyć wyrywna, ale z każda kolejną stroną okazuje się coraz bardziej swojska.  Niczym Bruce Willis w Szklanej Pułapce, bywa, brudna, poturbowana, poharatana, ale ostatecznie jakoś jej się udaje przeżyć. Ma wszystkie cechy dobrego bohatera – jest samotną buntowniczką, stroni od systemu, lubi raz na jakiś czas strzelić sobie drinka,  nie jest ideałem, nie zawsze wszystko jej się udaje i choć na to nie wygląda, jest skłonna do wielkich poświęceń. Czego trzeba więcej aby kogoś polubić? 


Za każdym razem kiedy się z nią spotykamy Kate ma do rozwiązania krwawą zagadkę, która szybko przeradza się intrygujące śledztwo, a z każdą zdobytą przez nią informacją i z każdą poszlaką coraz bardziej angażuje i wciąga. Ponadto ciekawe jest wszystko co dzieje się w międzyczasie i przybliża czytelnikowi niezwykły świat w którym rozgrywa się fabuła m. in. sposób funkcjonowania Gildii dla której Kate pracuje, to jak działają przypływy magii, to jak żyją mieszkańcy Atlanty itd.

Z tomu na tom, poznajemy też tajemnicę pochodzenia Kate, która z każdą kolejną książką z pobocznego wątku wysuwała się coraz śmielej na pierwszy plan. Swoją drogą wraz z postępem fabuły bohaterka okazuje coraz więcej emocji, a nawet zaczyna angażować się uczuciowo, co choć dobrze o niej świadczy, na całe szczęście nie przesłania głównego wątku, czyli szukania złych stworów  i traktowania ich mieczem

I na koniec zacytuję sama siebie: Życie to nie bajka, jak to mawiają starsi ku przestrodze. Gdyby nią było świat byłby pełen magii oraz dwumetrowych, świetnie zbudowanych przystojniaków z wyraźnie zarysowaną szczęką, silnych, a do tego jeszcze błyskotliwych (co w prawdziwym świecie jakoś rzadko idzie w parze) i potrafiących się zmieniać w lwa. W takim świecie przydaje się cięty język i ironiczne poczucie humoru Kate Daniels, za które ją uwielbiam, a także umiejętność wywijania mieczem - nieodzowne gdy można spotkać mityczne, ale niekoniecznie bajkowe stworzenia. Niestety życie to nie bajka, ale dzięki parze autorów kryjących się pod pseudonimem Ilona Andrews można sobie chociaż pomarzyć…
 
Na całe szczęście kolejny tom – Magic Slays już ukazał się za oceanem i nie mogę się doczekać tłumaczenia  bo chociaż magia kąsa, parzy, uderza i krwawi, to nic przy tym jak mocno uzależnia.


Autor: Ilona Andrews
Tytuł: Magia kąsa/ Magia parzy/ Magia uderza/ Magia krwawi
Wydawnictwo: Fabryka Słów

Brak komentarzy: