Skoro
już weszłam na ścieżkę bałwochwalstwa, chętnie wystawię laurkę także kolejnemu cyklowi
, który bardzo lubię (bo w ogóle cykle są wspaniałe jak telenowele) czyli przygodom
Kate Daniels autorstwa pary pisarzy kryjących się pod pseudonimem Ilona Andrews,
które według mnie są urban fantasy w najlepszym wydaniu. A poczynając od „Magia
kąsa” poprzez „Magia parzy”, „Magia
uderza” aż po „Magia krwawi” o wszystkich książkach z tej serii z ręką
na sercu mogę powiedzieć, że są „fantastyczne”, w każdym znaczeniu tego
słowa.
Jeszcze
zanim pierwsza Magia... trafiła w moje ręce, miałam okazję zobaczyć jej
okładkę w internecie. Jak widać na załączonym obrazku mamy tu wizerunek dosyć
buńczucznej dziewczyny w skórzanej kurtce, z mieczem w dłoni a obok niej lwa.
Długo nie mogłam przetrawić faktu, że Fabryka Słów wydawnictwo, które cechuje
niezwykła dbałość o stronę wizualną książek, wyda na świat tak kiczowaty
koszmar. Tym bardziej dziwiło mnie to, że jest to oryginalna okładka z
amerykańskiego wydania (bo z reguły tak wyglądają „oryginalne” pomysły polskich
wydawnictw). Dziś po przeczytaniu czwartego tomu z serii spoglądam już na nią
zupełnie inaczej, wręcz z uśmiechem i doskonale rozumiem zamiar autorów, który sprawia,
że czytelnicy nie mogą mieć wątpliwości
co do wyglądu i postawy Kate.
W
„Magii” już od pierwszego tomu urzekły mnie przede wszystkim świetnie oddane
realia i wiarygodnie nakreślony postcywilizacyjny świat, z tym, że zagłada cywilizacji nie wynikła tu z żadnej wielkiej wojny, a z "zalania" znanego nam świata magią . Przyszłość w której
rozgrywa się akcja znacznie
różni się od często przedstawianych przez autorów science-fiction wizji
świata zdominowanego przez technikę, tudzież falloutowego, postatomowego pejzażu.
Wraz z pierwszymi stronami lektury trafiamy w rzeczywistość znajomą, niemal nie
różniącą się wiele od współczesności, a jednak przeformułowaną i
podporządkowaną innym zasadom, takim jak to, że paliwem samochodowym może być woda o ile tylko trwa przypływ magii, który z kolei blokuje działanie broni palnej (stąd nieodłączny miecz). Przyznam, że perspektywa przyszłych losów świata zanurzonego w
magicznych oparach zrobiła na mnie wrażenie. Krajobraz futurystycznej Atlanty
jest mroczny, tajemniczy i niezwykle pociągający - malownicze ruiny, magiczne
budynki, a w szczególności parszywy Zaułek Jednorożca, zostały niezwykle
plastycznie opisane. Ponadto świetne opisy architektury (choć na początku lekko
nudzą, kiedy poznajemy poszczególne pomieszczenia z dokładnością koloru
linoleum) budują atmosferę miasta fascynującego i niepokojącego niczym Gotham
City.
Gama
stworzeń magicznych które pojawiają się w Magii…
pozornie nie zaskakuje. Trudno zliczyć ile razy pojawia się w fantastyce teza,
że wilkołactwo i wampiryzm wywołane są wirusem, z kolei temat odwiecznej wojny
między wilkołakami i wampirami zdaje się być wyeksploatowany do granic
możliwości. A jednak nie tylko pojawienie się owych stworzeń, ale także ich
charakterystyka i przypisywane im zdolności, choć pozornie oparte na
popularnych motywach, w książce Ilony i Andrew Gordonów, jest nie tylko
niestandardowe, ale także twórcze, przekonujące i intrygujące. Nie spodziewajmy
się romantycznych wampirów, bo nie będzie tu nawet tych cynicznych i złych. W „Magii”
są one po prostu wysuszonymi kreaturami, którym z czasem zanikły wszelkie
ludzkie odruchy (i organy) opanowanymi rządzą krwi. Pozwala się im istnieć
jedynie dlatego, że są sterowani przez bezwzględnych nekromantów.
We wszystkich tomach kluczową rolę odegra także Gromada zmiennokształtnych, do której
bynajmniej nie należą tylko wilki, ale także niedźwiedzie, tygrysy, hieny itd.
Gromada ta ma jednak jeden mankament – swojego przywódcę czyli okładkowego lwa
Currana, który przez wszystkie cztery tomy będzie to romansował, to darł koty z
Kate. Choć nieco przypomina to podstawówkowe podchody miłosne i tzw. ‘końskie
zaloty”, nieustannie sprawiało, że kąciki moich ust unosiły się w uśmiechu.
W tym towarzystwie dziwolągów pojawiają się
również inne mitologiczne stwory, niestety najczęściej wrogie ludzkości,
Atlancie i oczywiście Kate. I tak w pierwszym tomie spotkamy bliskiego naszej
kulturze Strzygoni, który choć niezbyt poczciwy, jest dla słowiańskiej duszy
miłym akcentem. A kolejnych tomach celtyckie potwory, hinduskie rakasze czy
babilońską boginię chorób. Z każdym wrogiem walką będzie wyglądała jednak
zupełnie inaczej, ale zapewniam będzie brutalna i krwawa.
Sama
Kate swoją postawa przypomina czasem bardziej zbuntowaną 15-latkę niż 25-latkę.
Początkowo jest to nawet nieco irytujące, ale z czasem zarówno ona sama jaki i
jej cięte riposty stają się coraz zabawniejsze. Kate Daniels jest pewna siebie,
bezczelna, wyszczekana i dosyć wyrywna, ale z każda kolejną stroną okazuje się
coraz bardziej swojska. Niczym Bruce Willis w Szklanej Pułapce, bywa, brudna,
poturbowana, poharatana, ale ostatecznie jakoś jej się udaje przeżyć. Ma
wszystkie cechy dobrego bohatera – jest samotną buntowniczką, stroni od
systemu, lubi raz na jakiś czas strzelić sobie drinka, nie jest ideałem, nie zawsze wszystko jej się
udaje i choć na to nie wygląda, jest skłonna do wielkich poświęceń. Czego
trzeba więcej aby kogoś polubić?
Za
każdym razem kiedy się z nią spotykamy Kate ma do rozwiązania krwawą zagadkę,
która szybko przeradza się intrygujące śledztwo, a z każdą zdobytą przez nią
informacją i z każdą poszlaką coraz bardziej angażuje i wciąga. Ponadto
ciekawe jest wszystko co dzieje się w międzyczasie i przybliża czytelnikowi
niezwykły świat w którym rozgrywa się fabuła m. in. sposób funkcjonowania Gildii
dla której Kate pracuje, to jak działają przypływy magii, to jak żyją
mieszkańcy Atlanty itd.
Z tomu na tom, poznajemy też tajemnicę pochodzenia
Kate, która z każdą kolejną książką z pobocznego wątku wysuwała się coraz
śmielej na pierwszy plan. Swoją drogą wraz z postępem fabuły bohaterka okazuje
coraz więcej emocji, a nawet zaczyna angażować się uczuciowo, co choć dobrze o
niej świadczy, na całe szczęście nie przesłania głównego wątku, czyli szukania
złych stworów i traktowania ich mieczem
I na koniec zacytuję sama siebie: Życie to nie
bajka, jak to mawiają starsi ku przestrodze. Gdyby nią było świat byłby pełen
magii oraz dwumetrowych, świetnie zbudowanych przystojniaków z wyraźnie
zarysowaną szczęką, silnych, a do tego jeszcze błyskotliwych (co w prawdziwym
świecie jakoś rzadko idzie w parze) i potrafiących się zmieniać w lwa. W takim
świecie przydaje się cięty język i ironiczne poczucie humoru Kate Daniels, za
które ją uwielbiam, a także umiejętność wywijania mieczem - nieodzowne gdy
można spotkać mityczne, ale niekoniecznie bajkowe stworzenia. Niestety życie to
nie bajka, ale dzięki parze autorów kryjących się pod pseudonimem Ilona Andrews
można sobie chociaż pomarzyć…
Na
całe szczęście kolejny tom – Magic Slays już ukazał się za oceanem i nie mogę się doczekać tłumaczenia
bo chociaż magia kąsa, parzy, uderza i krwawi, to nic przy tym jak mocno
uzależnia.
Autor: Ilona Andrews
Tytuł: Magia kąsa/
Magia parzy/ Magia uderza/ Magia krwawi
Wydawnictwo: Fabryka
Słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz