Już
kiedy pierwszy raz zobaczyłam „Głową w mur” wiedziałam, że w środku będzie coś dobrego.
A to oczywiście za sprawą jednej z najgenialniejszych okładek autorstwa Piotra
Cieslińskiego, dzięki któremu książki wydawane prze Fabrykę Słów naprawdę mają
niepowtarzalny klimat. Wiele razy oglądałam „Głową w mur” na półkach księgarni,
ale jakoś długo nie kupowałam, bo zawsze miałam dużo do czytania i późniejszego
recenzowania. W końcu dostałam „Głową w mur” pod choinkę, co jest raczej
prezentem niestosownym na te radosne święta, ale cóż… Dzień, w którym ją
wreszcie przeczytałam nastał w maju 2010 roku. Otworzyłam i od razu zapadłam
się w Vakkerby jak w najczarniejsze i na domiar tego nieprzyjemnie lepkie
bagno. Jak tylko skończyłam pobiegłam do księgarni po „Dzikiego mesjasza” i
przeczytałam tak szybko jak było to tylko możliwe.
Wiecie
jak to czasami jest kiedy widźmy coś totalnie obrzydliwego i z jednej strony
wszystko co ludzkie wręcz krzyczy w nas „odwróć wzrok”, ale mimo to coś każe
nam się gapić niczym w transie? Taaak, tak właśnie mam z książkami Orkana. Nie
wiem jak on to robi, ale wszystko co opisuje choć wcześniej mi nie znane,
doskonale kształtuje się w klarowny obraz w mojej wyobraźni. Nawet teraz kiedy
sobie przypominam niektóre fragmenty to czuję ucisk w okolicach żołądka. Trochę
z obrzydzenia, poczucia niesprawiedliwości i niezasłużonej krzywdy, z jakichś
tłumionych lęków, bo z czego by innego?
„Głową w mur” to trochę historia
ostatniego jednorożca, ale zdecydowanie nie jest bajkowa. Mamy więc miasto,
wielkie i podzielone strefy w których luzie żyją w zależności od statusu
społecznego im wyższy tym i oni żyją wyżej, im gorszy tym niżej, aż na sam dół
do Domeny Dzbana.
I tu właśnie wprowadza nas Orkan na samo
dno egzystencji polegającej na ciężkiej pracy za marne pieniądze, biedzie,
brudzie i upodleniu, gdzie brutalność jest normą i jedynym sposobem na
przetrwanie. Wie o tym Eyra, która walczy za pieniądze i wie o tym Byhtra
najemny osiłek, a już na samym początku przekona się o tym Gebneh, w którego
żyłach zamiast krwi płynie narkotyczny miód. Każde z nich zostanie przez ten
podły świat wykorzystane i skrzywdzone, i każde będzie poszukiwać swojej
zemsty. Jak się okaże ta zemsta będzie czymś więcej niż prywatną vendettą, bo
cała trójka stanie się wybrańcami, którzy staną na czele rewolucji
społeczno-religijnej pod wodzą tajemniczego Trębacza.
Wątków jest tu oczywiście więcej jak
choćby przywódcy rasistów Lebero, który stoi na czele tamtejszej Młodzieży
Wszechpolskiej walczącej, a właściwie napadającej na bogu ducha winnych
mutantów. Tych oczywiście w Vakkkerby nie brakuje. A Rafał potrafi je tak
pięknie obrazowo opisać, że człowiek oddycha z ulga patrząc w lustro. Nawet
jeśli wcześniej myślał, że wygląda tak sobie.
Do tego wszystkiego dochodzi kolejna
cecha prozy Orkana czyli doskonałe połączenie science fiction i fantasy. Jak
sam mi to powiedział, swoje książki widzi właśnie jako połączenie gatunków
czyli science-fantasy. W książkach przejawia się to w szczególności w postaci
technomagów i ich niesamowitych, dziwnie organicznych maszyn i mutantów, które
tworzą spajając technikę z żywymi organizmami za pomocą magii. Przy czym nie są
to w żadnym razie sympatyczni ludzie, oj nie, nawet określenie „banda
skurwysynów”, będzie dla nich pochlebstwem.
W
drugiej części cyklu „Dziki mesjasz” już sam tytuł jest ujmujący, ale fabuła
zasadniczo jest kontynuacją „Głową w mur”. Tu rewolucja rozpoczęta w
pierwszym tomie dochodzi do skutku, a do tego dochodzą Mazurbalańczycy,
zaskakująca historia tego skąd w ogóle Vakkerby się wzięło i finalny Gan Eden –
czyli nastanie „raju” w Domenie Dzbana. Oj dzieje się tu dużo. Dla mnie jedną z
najbardziej pouczających jest historia Gebneha, któremu rzeczywiście udaje się
zostać mesjaszem. Wspaniale pokazane szaleństwo władzy. I jeśli to wydawało się
niemożliwe po przeczytani „Głową w mur” w „Dziekim mesjaszu” Rafał przebija sam
siebie dozą plugastwa. Które mimochodem jakoś dziwnie kojarzy mi się z
zastępami Zergów ze Star Crafta;]
Przeczytałam
obydwie książki w jakiś szalonym ciągu i na pewno do nich wrócę, ale wolałbym
poczekać jeszcze na trzecią cześć, zwłaszcza, że czytania zawsze mam sporo. W
każdym razie, od kiedy przeczytałam książki Orkana każdemu je polecam zachwalam
i wręcz zmuszam znajomych żeby przeczytali, a potem razem się zachwycamy jego
geniuszem. Co najciekawsze zainteresował się nimi nawet tato jednego z moich
kolegów co jest również dużą pochwała. A największą jest oczywiście głos Jacka
Dukaja, który napisał o Rafale "ze słuchem językowym i oryginalną wyobraźnią zazwyczaj trzeba się po prostu urodzić - i nimi akurat wydaje się Orkan obdarzony". Aż chce sie powidzieć "tru"
Jeśli
ktoś mógłby się obawiać, że z tego uwielbienia zacznę mu robić stalking,
uspokajam. Chociaż jestem jego pschychofanką, mam całkiem udane życie społeczne
i rodzinne, a mój mąż nawet dał się namówić, żeby pójść kiedyś ze mną na
spotkanie autorskie, wiec nie jest chyba jeszcze aż tak źle.
Konkludując
sport przemawia do mnie jako coś co trzeba robić, a nie oglądać, ale gdyby
Rafał Orkan był drużyną piłkarską kupiłabym szalik z jej wyhaftowaną nazwą i
darłabym się z innymi na stadionie (co wydaje mi się szczytem straty czasu i
głupotą), bo tak bardzo lubię to, co pisze. Z duża dozą ekscytacji czekam na
„Oblężone miasto” i mam nadzieję, że ukaże się ono w księgarniach jak najszybciej.
Autor: Rafał W. Orkan
Tytuł: Głową w mur/ Dziki mesjasz
Wydawnictwo: Fabryka
Słów
2 komentarze:
Witam,
czy posiadasz na sprzedaż książki Rafał W. Orkan - Głową w mur oraz Dziki Mesjasz
e-mail valvado777@gmail.com
Pozdrawiam
Valvado
Posiadam, nawet ze specjalną dedykacją i właśnie dlatego niestety nie są na sprzedaż.
Widziałam je jednak ostatnio (o zgrozo!) w Dedalusie,za niewielkie pieniądze
http://dedalus.pl/
Prześlij komentarz