Gdyby bogowie rzeczywiście istnieli, a na domiar tego odpowiadali na
prośby i rozkazy ludzi, jak wyglądałaby wówczas świat? Według mnie najpewniej
szybko pogrążyłby się w ruinie, bo wszyscy chcieliby wykorzystywać boską moc do
realizacji swoich interesów, jednak w wizji Nory Jemsin, którą roztacza w powieści „Sto tysięcy królestw”,
to świat bez wojen i bez rozlewu krwi, ale tylko pozornie mniej okrutny od tego,
który sobie wyobraziłam.
Wyobraźmy sobie, że mamy zaledwie dziewiętnaście lat, mimo młodego wieku
jesteśmy wodzem ludu Darr, nasza matka niespodziewanie umiera w dziwnych okolicznościach,
a my dostajemy wezwanie na dwór aktualnego władcy świata, a zarazem naszego
dziadka, którego nigdy nie mieliśmy okazji poznać. Na miejscu okazuje się, że Dekarta
sprowadził nas na dwór po to, aby
ogłosić nas jedną z trójki jego spadkobierców, a zarazem spłaciła dług swojej
matki. Tak zaczyna się historia Yeine głównej bohaterki powieści „Sto tysięcy
królestw”, a powyższy wstęp bynajmniej
nie zapowiada, że z dnia na dzień Yeine zostaje królową świata. Wręcz
przeciwnie.
Nora Jemisn jest Afroamerykanką, a z wykształcenia psycholożką i obydwa
te aspekty bardzo wyraźnie zaznaczają się w jej prozie. Zwłaszcza w opisach
matki Yeine – Kinneth, która choć martwa odgrywa w „Stu tysiącach królestw” kluczową
rolę. Córka Dekarty i jego następczyni jeszcze przed narodzinami córki została
wygnana z miasta-pałacu Sky, za mezalians, który popełniła związując się z jej ojcem
z ludu Darr. Teraz Yeine jako potomkini Aramerich podczas specjalnej ceremonii będzie
musiała wybrać jednego z dwójki kandydatów do tronu, a zarazem jej kuzynostwa albo
okrutną Sciminę, albo jej zmanierowanego Relada. Nikt jednak nie uprzedził jej
jak trudny będzie ten wybór i ile będzie ją kosztował.
Jedynymi sprzymierzeńcami dziewczyny w pałacu Sky okazują się Enefadeh –
bogowie, którzy po tym jak przegrali wojnę z bogiem dnia Itempasem zostali
uwięzieni ludzkich ciałach i zmuszeni do
posłuszeństwa rodowi Aramerich. Arameri wykorzystali Enefadeh do odbudowania
świata po wojnie bogów, stworzenia będącego ich siedzibą miasta-pałacu Sky, z
czasem także podbicia i utrzymywania pokoju pomiędzy wszystkimi królestwami. Kiedy
wreszcie nastał pokój i ład utrzymywany groźbą nasłania na wroga bogów, Aramaeri
zaczęli wykorzystywać ich do bardziej przyziemnych celów jak zaspokajania swoich seksualnych perwersji. I
od razu wiadomo dlaczego ksiazka mi się podobała:] Bo choć szczegółowych opisów
tu nie ma, dawka okrucieństwa jest spora. Kim są zniewoleni bogowie? Najpotężniejszy (i przy okazji budzący stale dzikie
żądze naszej głównej bohaterki) w tym gronie jest bóg nocy Nahadoth, a
towarzysza mu bóg-dziecko Sieh, bogini-wojowniczka Zhakkran i bogini-mądrości
Kurue. W pewnym sensie będą oni pomocni dla Yeine, ale oczywiście nie
bezinteresownie.
Młodziutka Yeine trafia do świata ludzi zdeprawowanych możliwością
korzystania z boskiej mocy i bogów nienawidzących ludzi za lata spędzone w ich
niewoli. Każdy chcę ją wykorzystać po swojemu, a ona będzie musiała przetrwać
wśród ludzi obojętnych na cierpienie, wyrachowanych i bezwzględnych w dążeniu
do celu. Wspominałam o tym, że autorka jest Afroamerykanką, i sadzę, że ma to
olbrzymie znaczenie, bo odnoszę wrażenie,
że oddać tak dobrze wyobcowanie głównej bohaterki mogła tylko osoba, która w jakiś
sposób sama musiała być wyobcowana. Poza
tym bardzo rzadko autorzy książek fantasy zwracają uwagę na kolor skóry swoich
bohaterów, a tu mamy nie tylko kobietę, ale do tego jeszcze czarną, z czym
chyba jeszcze nigdy się nie spotkałam w literaturze fantasy.
Co do wykształcenie psychologicznego to zapewne dzięki niemu Jemisn tak
umiejętnie buduje nie czarno-białe postacie. Nikt przecież nie jest do końca
dobry, ani do końca zły, a autorka świetnie potrafi to pokazać zagłębiając się w
motywacje, pragnienia i lęki poszczególnych postaci. Zwłaszcza te pragnienia względem
pójścia do łóżka z bogiem nocy, wychodzą jej świetnie… A na poważnie znajomość
psychologii widać u niej świetnie w opisach relacji Yeine z matką.
Nieczęsto spotyka się książkę z tyloma pozytywnymi rekomendacjami na
okładce, z których żadna nie została napisana na wyrost. Może Nora Jemsin nie
jest nowym Genem Wolfe, ale na pewno wyróżnia się na tle eksploatowanych
ostatnio do znudzenia wilkołaczo-wampirzych motywów w fantastyce. Do tego ma ona
dar do prowadzenia nieoczywistej narracji, bo chociaż zawsze liczymy na to, że
opowieść skończy się dobrze, autorka „Stu tysięcy królestw” potrafi doprowadzić
nas do finiszu ścieżką na której każdy zakręt jest zaskoczeniem.
Autor: N. K. Jemsin
Tytuł: Sto tysięcy królestw
Wydawnictwo: Papierowy księzyc 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz