sobota, 24 marca 2012

W łóżku z bogiem nocy

Gdyby bogowie rzeczywiście istnieli, a na domiar tego odpowiadali na prośby i rozkazy ludzi, jak wyglądałaby wówczas świat? Według mnie najpewniej szybko pogrążyłby się w ruinie, bo wszyscy chcieliby wykorzystywać boską moc do realizacji swoich interesów, jednak w wizji Nory Jemsin, którą  roztacza w powieści „Sto tysięcy królestw”, to świat bez wojen i bez rozlewu krwi, ale tylko pozornie mniej okrutny od tego, który sobie wyobraziłam.

Wyobraźmy sobie, że mamy zaledwie dziewiętnaście lat, mimo młodego wieku jesteśmy wodzem ludu Darr, nasza matka niespodziewanie umiera w dziwnych okolicznościach, a my dostajemy wezwanie na dwór aktualnego władcy świata, a zarazem naszego dziadka, którego nigdy nie mieliśmy okazji poznać. Na miejscu okazuje się, że Dekarta sprowadził nas na dwór po to,  aby ogłosić nas jedną z trójki jego spadkobierców, a zarazem spłaciła dług swojej matki. Tak zaczyna się historia Yeine głównej bohaterki powieści „Sto tysięcy królestw”, a powyższy  wstęp bynajmniej nie zapowiada, że z dnia na dzień Yeine zostaje królową świata. Wręcz przeciwnie. 


Nora Jemisn jest Afroamerykanką, a z wykształcenia psycholożką i obydwa te aspekty bardzo wyraźnie zaznaczają się w jej prozie. Zwłaszcza w opisach matki Yeine – Kinneth, która choć martwa odgrywa w „Stu tysiącach królestw” kluczową rolę. Córka Dekarty i jego następczyni jeszcze przed narodzinami córki została wygnana z miasta-pałacu Sky, za mezalians, który popełniła związując się z jej ojcem z ludu Darr. Teraz Yeine jako potomkini Aramerich podczas specjalnej ceremonii będzie musiała wybrać jednego z dwójki kandydatów do tronu, a zarazem jej kuzynostwa albo okrutną Sciminę, albo jej zmanierowanego Relada. Nikt jednak nie uprzedził jej jak trudny będzie ten wybór i ile będzie ją kosztował.

Jedynymi sprzymierzeńcami dziewczyny w pałacu Sky okazują się Enefadeh – bogowie, którzy po tym jak przegrali wojnę z bogiem dnia Itempasem zostali uwięzieni  ludzkich ciałach i zmuszeni do posłuszeństwa rodowi Aramerich. Arameri wykorzystali Enefadeh do odbudowania świata po wojnie bogów, stworzenia będącego ich siedzibą miasta-pałacu Sky, z czasem także podbicia i utrzymywania pokoju pomiędzy wszystkimi królestwami. Kiedy wreszcie nastał pokój i ład utrzymywany groźbą nasłania na wroga bogów, Aramaeri zaczęli wykorzystywać ich do bardziej przyziemnych celów jak  zaspokajania swoich seksualnych perwersji. I od razu wiadomo dlaczego ksiazka mi się podobała:] Bo choć szczegółowych opisów tu nie ma, dawka okrucieństwa jest spora. Kim są zniewoleni bogowie?  Najpotężniejszy (i przy okazji budzący stale dzikie żądze naszej głównej bohaterki) w tym gronie jest bóg nocy Nahadoth, a towarzysza mu bóg-dziecko Sieh, bogini-wojowniczka Zhakkran i bogini-mądrości Kurue. W pewnym sensie będą oni pomocni dla Yeine, ale oczywiście nie bezinteresownie. 

Młodziutka Yeine trafia do świata ludzi zdeprawowanych możliwością korzystania z boskiej mocy i bogów nienawidzących ludzi za lata spędzone w ich niewoli. Każdy chcę ją wykorzystać po swojemu, a ona będzie musiała przetrwać wśród ludzi obojętnych na cierpienie, wyrachowanych i bezwzględnych w dążeniu do celu. Wspominałam o tym, że autorka jest Afroamerykanką, i sadzę, że ma to olbrzymie znaczenie,  bo odnoszę wrażenie, że oddać tak dobrze wyobcowanie głównej bohaterki mogła tylko osoba, która w jakiś sposób sama musiała być wyobcowana.  Poza tym bardzo rzadko autorzy książek fantasy zwracają uwagę na kolor skóry swoich bohaterów, a tu mamy nie tylko kobietę, ale do tego jeszcze czarną, z czym chyba jeszcze nigdy się nie spotkałam w literaturze fantasy.

Co do wykształcenie psychologicznego to zapewne dzięki niemu Jemisn tak umiejętnie buduje nie czarno-białe postacie. Nikt przecież nie jest do końca dobry, ani do końca zły, a autorka świetnie potrafi to pokazać zagłębiając się w motywacje, pragnienia i lęki poszczególnych postaci. Zwłaszcza te pragnienia względem pójścia do łóżka z bogiem nocy, wychodzą jej świetnie… A na poważnie znajomość psychologii widać u niej świetnie w opisach relacji Yeine z matką.

Nieczęsto spotyka się książkę z tyloma pozytywnymi rekomendacjami na okładce, z których żadna nie została napisana na wyrost. Może Nora Jemsin nie jest nowym Genem Wolfe, ale na pewno wyróżnia się na tle eksploatowanych ostatnio do znudzenia wilkołaczo-wampirzych motywów w fantastyce. Do tego ma ona dar do prowadzenia nieoczywistej narracji, bo chociaż zawsze liczymy na to, że opowieść skończy się dobrze, autorka „Stu tysięcy królestw” potrafi doprowadzić nas do finiszu ścieżką na której każdy zakręt jest zaskoczeniem.

Autor: N. K. Jemsin
Tytuł: Sto tysięcy królestw
Wydawnictwo: Papierowy księzyc 2011

Brak komentarzy: