Coś zrobiłam
się ostatnio za dobra, bo piszę tylko o tym co mi się podobało. Czas jednak
trochę pogremlinić i wyżyć się na jakiejś książce. Mój wybór padł na całkiem niedawno
wydaną cegłówkę, którą przeczytałam chyba tylko z zawziętości - debiut Bradleya P. Beaulieu o epickim tytule Wichry archipelagu. W trakcie czytania co kilkadziesiąt stron mówiłam sobie „nie
dam rady dalej”, jednak ponieważ uprawiam jogę, wiem, że dopiero ósme „nie mogę”
jest prawdziwe i jakoś przebrnęłam przez te siedem załamań. czytając.
Podstawowa
wada tej książki, to okropna rozwlekłość, bo jak długo może się rozwijać akcja książki?
Przez sto stron? Może przez sto pięćdziesiąt? Może nawet i dwieście, ale kiedy w
książce liczącej sobie ponad 600 stron doszłam do jednej trzeciej, a do tego
momentu naprawdę nic istotnego się nie wydarzyło zupełnie straciłam nadzieję,
na to, że jeszcze mnie do siebie
przekona.
Autor
osadził akcję swojej powieści na archipelagu stylizowanym na carską Rosję, ale
o ile wschodniość w jego wersji polegająca na wtrąceniach z języka rosyjskiego
i popijaniu wódki może przekonać kogoś
kto nigdy nie był w Środkowowschodniej Europie, to dla mnie osoby, która
mieszka tu od urodzenia, jest to mocno naciągane. Cały czas czytając tą książkę
zastawiałam się po co zabierać się za klimat, który zna się raczej z filmów niż
z doświadczenia?
Dalej
wcale nie jest lepiej. W Kałakowie, gdzie toczy się akcja panuje nieurodzaj,
głód i śmiertelna choroba nazywana wyniszczeniem. A kiedy książęce rody
spotykają się z okazji ślubu młodego księcia Nikandra i księżniczki Atiany, w
wyniku zamachu dokonanego przez ognistego demona ginie przywódca wszystkich rodów
z Archipelagu. Podejrzenia padają na lud Maharratów, którzy do złudzenia
przypominają złych arabskich terrorystów i Aramanów czyli lud bez ziemi, który
potrafi przywoływać duchy natury czyli hezany, a zarazem jest tak uduchowioną i
pragnący mądrości nacją, że przypominają mistrzów zen.
W tym
wszystkim znajduje się młody książę
Nikanrd i otaczające go kobiety, pierwsza to Rehada maharracka
prostytutka, której oddał swoje serce, a
która stoi po przeciwnej stronie barykady, druga to Atiana jego przyszła żona,
poślubiana w ramach kontraktu między rodami i trzecia jego ukochana, acz
despotyczna siostra Wiktania, podobnie do niego chora na wyniszczenie. Żeby
tego było mało u boku księcia pojawia się jeszcze autystyczny chłopiec (żeby
jeszcze bardziej skomplikować sytuację syn Rehady) Nasim o ponadnaturalnych
zdolnościach, z którym splecie się los Nikandra.
Cały ten
pomysł może jeszcze miałby potencjał, gdyby pierwszych 250 stron tej książki
nie zajmowały rozważania Nikandra nad jego nieszczęśliwym losem w kontraktowym
małżeństwie, niesnaski pomiędzy Niknadrem a kochanką i narzeczoną, niesnaski
pomiędzy Atianą i jej siostrami, opisy polityki pomiędzy rodziną Nikandra, a
rodziną panny młodej, oraz polityką Archipelagu w ogóle i przynudnawe opisy
statków. A można było te strony poświecić choćby na lepsze zarysowanie ogólnego
planu książki, niestety autor
najwyraźniej uznał, że będzie ciekawiej w odwrotnej kolejności.
Ponieważ rzecz
dzieje się na występach rozrzuconych na archipelagu, u Bradleya P. Beaulieu zrodził się także pomysł, aby komunikacja
pomiędzy nimi odbywał się statkami, które poruszają się w powietrzu napędzane siłą
wiatru i hezanów przywoływanych przez Armanów. Ani nie jest to szczególnie oryginalny pomysł, ani nie został
on dobrze wykorzystany. A opis sterowania powyższymi statkami, laikowi nie mówi
nic. Może ich budową i działaniem zainteresowałby kogoś, kto żeglował na
normalnych statkach, ale dla mnie były one tylko pogłębieniem bezdennej nudy w
tej książce.
Dawno się
tak nie wynudziłam jak czytając beznamiętne Wichry…,
a polecić mogę tylko komuś, kto lubi niespieszną narrację. Dla pozostałych
także, ale jako doskonały środek
nasenny, bo Wichry archipelagu na
pewno nie wzbudzą w nas takich namiętności i marzeń, które nie pozwolą nam
spokojnie zasnąć.
Tytuł: Wichry archipelagu
Autor: Bradley P.
Beaulieu
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz