Taki to już niestety jest smutny porządek rzeczy, że rozpoczęcie roku akademickiego nie bardzo sprzyja czytaniu innej literatury niż naukowa. A szkoda, bo pogoda za oknami zdecydowanie skłania ku temu, żeby zwinąć się w kłębek na kanapie, zrobić sobie herbaty i przenieść się w jakąś alternatywną rzeczywistość. Np. skończyć "Lód" Dukaja, który męczę już niemal od roku. Może tej zimy wreszcie skończę? Kto wie.
Dzisiaj w każdym razie chciałabym zrobić krótki przegląd literatury popularnej, która ostatnio przewinęła się przez moje ręce. Od razu zaznaczę - popularnej w najgorszym tego słowa znaczeniu, wtórnej, mało ambitnej, nie zmuszającej do myślenia, ale z drugiej strony takiej, którą czyta się lekko, łatwo i przyjemnie, a czasem można też dobrze się przy niej pośmiać.
Nr 1 w niniejszym przeglądzie, to kolejna książka Keri Arthur o jak zwykle ambitnym tytule "Niebezpieczna rozgrywka". Więcej o cyklu "Zew nocy" pisałam tutaj i nie ma co ściemniać, że jest to literacka gratka. Podobno przygody Riley Jenson mieszczą się w gatunku paranormalnego romansu, ale dla mnie to raczej paranormalny thriler erotyczny z nutą komedii. W kazdym razie ta bardzo dziwna hybryda jest doskonałym czytadłem. Wcześniej Riley ścigała złe mutanty, a tym razem trafiła jej się sekta okultystów z zamiłowaniem do BDSM. Ponieważ Keri Arthur tak naprawdę jest spokojną kobietą, prawdziwych perwersji tu nie będzie, ale metody śledcze bohaterki nadal opierają się tylko i wyłącznie na seksie. Żegnaj więc dedukcjo, witajcie głębokie dekolty i wysokie obcasy. Jeśli wasza dziewczyna jest oziębła, kupicie jej od razu cztery tomy.
Druga pozycja na mojej liście to "Legenda. Rebeliant" niejakiej Marie Lu. Na tyle okładki wydawca zapewnia, że do napisania tej książki zainspirowała ją ekranizacja "Nędzników" Victora Hugo, ale ja jestem więcej niż pewna, że tak naprawdę zainspirowała ją ekranizacja "Igrzysk śmierci" Suzanne Collins. Nie wiem po co tak bezczelnie kłamać, zwłaszcza, że podobieństw nie zauważyłby tylko totalny analfabeta. Zaczynając od warstwy językowej, a na fabularnej kończąc różnice są doprawdy kosmetyczne.
Mamy tu więc dystopijną przyszłość USA z okrutnym dyktatorem na czele, kontrast między bogatymi rządzącymi i biednym społeczeństwem, teorię spiskową, nastoletni romans i głównego bohatera, który staje się zarzewiem rewolucji. Denerwowało mnie to wszystko w trakcie czytania, ale z drugiej strony muszę to Marie Lu przyznać, że jak przystało na Chinkę (wiem wiem, co za rasizm, a fe) na kopiowaniu zna się doskonale i "Legendę" czyta się naprawdę nieźle. To książka, która przypadnie do serca wszystkim tym, którzy już tęsknią za Katniss, a ponieważ sama znajduję się w tym gronie, zdecydowanie polecam.
O Stepanie Pulm też już pisałam i muszę, przyznać, że cykl Janet Evanovich zdecydowanie trafia w mój gust. "Zaliczyć czwórkę" to do tej pory najlepsza pozycja z całego cyklu, szkoda tylko, że Fabryka Słów postanowiła zepsuć okładkę. Schemat jest tu oczywiście ten sam co zwykle - proste zlecenie zmienia się w grubszą i mroczniejszą sprawę, a biedna Stephanie pomiędzy obiadami u rodziców i romansowaniem z Morellim musi rozwiązać sprawę. Nie będę zdradzać więcej, po prostu polecam, a najlepszym dowodem niech będzie moja babcia, która czyta kolejne tomy razem ze mną i wcale nie ma dość! Swoją droga jest całkiem podobna do babci Mazurowej, ale to już inna historia;]
I to by było na tyle;]