sobota, 2 lutego 2013

Atlas chmur

Wczoraj po raz kolejny obejrzałam "Atlas chmur" i nie wiem jak to możliwe, ale choć zachwycił mnie już za pierwszym razem, to tym razem urzekł mnie jeszcze bardziej.  Co więcej na pewno nie był to ostatni raz kiedy oglądałam ten film i nie znudziłby mi się chyba nawet wówczas, gdybym miała go oglądać codziennie, bo będąc zupełnie szczera przyznam, że jest to jeden z najpiękniejszych filmów, jakie dotychczas widziałam.


Czytałam zarzuty wobec "Atlasu chmur", że jest banalny i naiwny, że swoim wydźwiękiem przypomina książki Paulo Coelho (tak, tak, ale ja go przecież lubię;), że to wszystko to już było i tak dalej, i tak dalej... Nawet jestem w stanie zrozumieć tą krytykę, ale absolutnie nie podzielam, ani jednego z tych pełnych cynizmu zdań. Dlaczego? Cóż... do kina chodzi wszak po magię i pod tym względem rodzeństwo Wachowskich absolutnie mnie zachwyciło.

Film dokładnie tak jak podaje jego opis opowiada o tym, jak życie i zachowanie jednej osoby może wpłynąć na losy świata i choć bardzo chciałabym napisać wam więcej, to po prostu byłby to z mojej strony wyjątkowo podły spoiler.

Czy jest to film o reinkarnacji? Ponieważ jestem niewierząca ten aspekt filmu nie był dla mnie najważniejszy, ale rzeczywiście jest on mocno wyeksponowany. Z drugiej strony jestem przekonana o tym, że każdy zły czy dobry uczynek w jakiś sposób do nas wraca i dlatego jak najbardziej trafia do mnie ta część przesłania zawartego w "Atlasie", według którego wszystko co robimy ma znaczenie, a nasze życie wpływa na życie innych ludzi w zupełnie nieprzewidywalny sposób.


W "Atlasie" tak naprawdę przeplata się sześć historii, ale każda z nich w jakiś sposób nawiązuje do kolejnej, właśnie w odniesieniu do owego karmicznego przekonania. I tak młody muzyk Robert Frobisher w 1936 r. czyta pamiętniki Adam Ewinga, prawnika, który opisuje swoją podróż morską przez Pacyfik 1 849 r., dziennikarka Luisa Ray w 1973 r. czyta listy, które Robert wymieniał z Rufusem Sixthmithem i słucha skomponowanego przez niego sekstetu, Sonmi-451 w odległej przyszłości ogląda z kolei "Upiorną Udrękę Timothy'ego Cavendisha" który to w jest bohaterem kolejnej historii, a zarazem pisarzem, a wreszcie w postapokaliptycznej przyszłości Zachry i Meronym docierają do miejsca, w którym zakończyła się historia Sonmi. 


Wiem, wiem, jeśli nie oglądało się filmu to wszystko brzmi jak koszmarnie pogmatwana historia, ale "Atlas" jest jedną z tych opowieści, które na początku wydają się pozbawione jakiegokolwiek sensu, ale kiedy wreszcie wszystkie wątki zaczynają się splatać, wtedy właśnie objawia się piękno opowiedzianej w nim historii. Jednak piękno idei nie jest tu jedynym, bo film zrealizowany jest z mistrzowską dbałością o estetykę. Wachowscy w  "Atlasie chmur" celebrują sztukę reżyserską prowadząc równolegle sześć historii i dozując napięcie w taki sposób, że każda z nich, choćby na początku wydawała się zupełnie nieciekawa, nagle staje się wręcz intrygująca. A skoro już się rozpływam, to dodam jeszcze, że matrixowe rodzeństwo wspaniale potrafi łączyć zmysłowe odczucia co widać choćby w tym jak słowa przechodzą w obrazy - jedna ze scen kończy się słowem "drzwi", kolejną otwiera obraz otwierającej się bramy itp. itd. No i oczywiście  warstwie wizualnej towarzyszy przepiękna muzyka!

W "Atlasie" przewijają się wszystkie wątki charakterystyczne dla rodzeństwa Wachowskich czyli rozwój cywilizacyjny, który zmierza do zagłady, rządy i korporacje, które jak to pięknie ujęła w jednej ze scen Halle Berry chcą po prostu "więcej" nie oglądając się na żadne konsekwencje, traktowanie ludzi jak maszyn/baterii/rzeczy. I tak jak poprzednio wszystko to kumuluje się doprowadzając do rewolucji, która, a jakżeby inaczej, ma swoich wybrańców.


Myślę, że w różnych etapach swojego życia  inaczej odbieramy filmy, ale też znajdujemy w nich to czego szukamy. Dla mnie "Atlas" jest filmem o tym, że to właśnie jednostka zmienia historię i że wszystko jest możliwe. Podejrzewam, że dla wielu osób porównanie, które zaraz uczynię będzie strzałem kulą w płot, ale jednak mi "Atlas chmur" najbardziej kojarzy się ze "Skandalistą Larrym Filntem" Milosa Formana. Dlaczego akurat ten film? Cóż ponieważ dla mnie najważniejszą lekcją, jak daje nam Larry Flint jest właśnie to, że można w życiu robić wszystko co się zamierzy i że warto walczyć o wolność, ale niestety ma to swoją cenę. Mam tu na myśli zwłaszcza drugą połowę filmu, w której bohater ze zszarganymi nerwami, na wózku inwalidzkim wciąż musi pojawiać się na sali sądowej. Bo wszak jako pierwszy złamał on zasady przyzwoitości, które dziś mogę wydawać nam się śmieszne, ale jak mówi Sonmi wszelkie granice to tylko konwencje ustalone przez ludzi i a z ideami niestety nie można walczyć inaczej niż stawiając czoła tym, którzy je reprezentują.

Warto też podkreślić, że każdy z aktorów występujący w Atlasie, gra równocześnie kilka różnych ról, co bez wątpienia pozawala im pokazać prawdziwy kunszt tego zawodu, ale też jest prawdziwym popisem sztuki charakteryzacji!

Jeśli jeszcze nie widzieliście filmu to naprawdę polecam to nadrobić.


Jak tylko będę miała trochę więcej czasu zabieram się za książkę, a do posłuchania zostawiam, wam tytułowy sekstet


5 komentarzy:

makroman pisze...

No cóż, ja będąc chrześcijaninem raczej przyjmuję ucieczkę filmowców w kierunku reinkarnacji.

Natomiast ... tak bez wątpienia...
"jestem przekonana o tym, że każdy zły czy dobry uczynek w jakiś sposób do nas wraca i dlatego jak najbardziej trafia do mnie ta część przesłania zawartego w "Atlasie", według którego wszystko co robimy ma znaczenie, a nasze życie wpływa na życie innych ludzi w zupełnie nieprzewidywalny sposób." ... masz 100% racji!

ps - też szalenie lubię ten film, w ogóle lubię taką poetykę

Czytający Gremlin pisze...

Na mnie już dawno żaden film nie zrobił takiego wrażenia, tymczasem dostałam książkę i jak tylko będę miała więcej czasu zabieram się do czytania. Szkoda tylko, że już po obejrzeniu ekranizacji nie zostanie mi już zbyt wielkie pole do popisu dla wyobraźni, a bohaterowie będą mieć te twarze, które już widziałam

makroman pisze...

"a bohaterowie będą mieć te twarze, które już widziałam" - taki urok ekranizacji, ja namawiam syna by wpierw przeczytał Hobbita nim obejrzy film, ale to chyba nie te czasy i...nie ten wiek. jak będzie starszy to może zrozumie co straci.

Czytający Gremlin pisze...

Ale wiesz co, z drugiej strony jak o tym myślę, to mimo, iż przeczytałam "Władcę pierścieni" kilka razy, to po obejrzeniu filmu też nie potrafię już sobie wyobrazić bohaterów tej książki inaczej niż z twarzami aktorów, którzy ich zagrali. A kto wie, może film zachęci go do przeczytania książki, tak mnie zachęcił "Atlas"?

makroman pisze...

Akurat Jackson nakręcił genialna adaptację (czasamio się zdarza), czasami się zdarza również genialna adaptacja całkiem lichego dziełka (Łowca androidów), ale i tak lepiej jest wpierw przeczytać.