poniedziałek, 7 stycznia 2013

Wielkie gotowanie z Richardem Wranghamem

Wśród moich ostatnich lektur dominują kryminały. Nie czytam jednak nic szwedzkiego ani modnego, a różne starocie zawarte w książkach o pożółkłych kartkach i wysłużonych okładkach. Nie robiłabym tego zapewne gdyby nie to, że muszę zdać egzamin z "Literatury sensacyjnej" na filologii polskiej, a żeby go zdać trzeba czytać właśnie kryminały. Wydawać by się mogło, że studia polegające na czytaniu książek to coś w sam raz dla mnie, a jednak nie. Na dobrą sprawę jest to jednak nudne, a wszystkie te kryminały są strasznie do siebie podobne. Doszłam wręcz do tego, że w połowie książki odechciewa mi się czytać i coraz częściej kusi minie, żeby po prostu zajrzeć na koniec i sprawdzić czy słusznie odgadłam "kto zabił".

W kazdym razie w opozycji do kryminałów z wielką z przyjemnością sięgnęłam po książkę z zakresu antropologii fizycznej (moja specjalizacja to antropologia kulturowa) a mianowicie "Cathing fire. How cooking made us human"/"Walkę o ogień" Richarda Wranghama.


Za sprawą tej książki bardzo szybko pożegnałam się ze swoim noworocznym postanowieniem, żeby jeść mniej mięsa. I to nie dlatego, że autor smakowicie opisuje zalety mięsnych posiłków, wręcz przeciwnie od opisów chemii trawienia biełek, apetyt nie wzrasta, jednak Wrangham tak dobrze opisuje zalety wynalazku gotowania, że nie sposób się im oprzeć. I tak nastawiłam bulion z przeznaczeniem na zupę pomidorową, nabyłam kurze udka, które zamarynowałam w ziołach, a następnie upiekła na "wolnym ogniu" (czyli niskiej temperaturze piekarnika) ułożone na marchewkach i obłożone cienkimi płatkami pietruszki i selera (wspaniale się przypiekają), do tego jeszcze zakupiłam kiszoną kapustę, z której zrobiłam bigos z dużą ilością własnoręcznie zebranych grzybów. A na tym nie koniec bo z dojrzałych bananów, upiekłam bananowo-orzechowe muffiny (Mój ulubiony i sprawdzony przepis).





Mam nadzieję, że narobiłam wam apetytu na jedzenie i gotowanie, a teraz postaram się was zachęcić do przeczytania książki Wranghama. Niektórzy z nas lubią gotować, bawić się  poszukiwaniem nowych smaków, mieszać w garnkach, a nawet tworzyć z jedzenia małe dzieła sztuki. Inni przeciwnie, uważają to zajęcie za pracochłonne, nudne, a przede wszystkim za stratę czasu, jak to kiedyś powiedziała moja koleżanka - "w życiu są lepsze zajęcia niż obieranie marchewek". A jednak gdyby przeczytała "Walkę o ogień" zrozumiałaby w jak wielkim błędzie się znalazła, ba! może nawet zbłądziła w procesie własnej ewolucji! Dlaczego? Otóż dlatego, że w bardzo dużym uproszczeniu główną tezą książki brytyjskiego antropologa jest to, że wyszliśmy z etapu zwierzęcości i staliśmy się ludźmi dzięki temu, że posiedliśmy sztukę gotowania.

Dlaczego to właśnie gotowanie uczyniło nas ludźmi? Otóż, według Wranghama przede wszystkim pożywienie poddane przeróbce termicznej jest bardziej kaloryczne, łatwiej przyswajalne i zdrowsze (gotowanie niweluje niektóre z toksyn i zabija bakterie) niż surowe jedzenie. Jedząc posiłki gotowane nasi przodkowie mogli poświęcić mniej energii na kosztowny proces trawienia, a więcej, na równie kosztowną pracę mózgu. Dobrze odżywiony mózg pomagał w skuteczniejszym zdobywaniu pożywienia, a lepiej odżywione ciało było zdrowsze, silniejsze, służyło dłużej no i oczywiście stopniowo powiększało objętość mózgu.

Na tym jednak nie koniec, bo zaczynając od ust, a kończąc na okrężnicy cały nasz układ pokarmowy przystosował się przez wieki do gotowanych posiłków. Naszymi ustami i zębami trudno byłoby raczej wyszarpać kawał mięsa z potencjalnej ofiary, żołądek mamy stosunkowo mały do całej budowy ciała, a do tego dość łatwo nas struć.

Badając naczelne Wrangham postanowił spróbować małpiej diety. Wielkie to poświęcenie dla nauki, ale jakże "owocne" - okazało się bowiem, że większość z tego co jedzą małpy, jest dla ludzi niejadalna, jeśli nie ze względu na toksyczność, to ze względu na smak. Poza tym małpia dieta jest pełna błonnika, którego człowiek nie trawi i tak, żeby się najeść z naszymi przodkami, trzeba by zjeść dziennie parę kilo owoców. Nie mam tu na myśli oczywisćie anorektycznej modelki, a dorosłego mężczyznę. Nie wspominając już o tym, że taka dieta dość szybko przechodzi przez nasz układ pokarmowy i brzuch szybko by zaburczał "jeść!".

Ale gotowanie zmieniło nas nie tylko fizycznie, ale także kulturowo. Jak? Ano tak, że kobiety zbierające bulwy i mężczyźni polujący na mięso zaczęli działać wspólnie, aby nie być głodnymi i tak wytworzyła się zależność, która trwa do dziś i nazywa się "małżeństwo". Ale tutaj oczywiście upraszczam, a Wrnagham opisuje ów proces o niebo ciekawiej powołując się i na scenki z życia małp i na dowody z życia "dzikich" plemion. W każdym razie odpowiada bardzo ciekawie i wyjawia m. in. dlaczego bicie żony za to, że "zupa była za słona" jest zachowaniem przejawiającym się na całym świecie i dopiero niedawno stało się bulwersujące.

Jeśli wasz brzuch jakoś to wszystko wytrzymał, to zachęcam i do gotowania i do przeczytania książki Richarda Wranghama, a jeśli chcielibyście poczytać kiedy odkryliśmy ogień polecam niniejszy ARTYKUŁ.

3 komentarze:

makroman pisze...

No i zrobiłaś mi smaka... nie na gotowanie - to nadal jest dla mnie harcerska sztuka - czyli otwieram konserwę, mieszam z ugotowanym ryżem lub makaronem, podprawiam tym co mi rośnie w ogródku (oregano,macierzanka itp) zduszam w piekarniku i serwuję - jak są głodni to zjedzą...
zatem nie na gotowanie (aczkolwiek podzielam poglądy autora w tej mierze) ale na... tę książkę właśnie.

A propos - "wsiąkłem" ostatnio w opowieść Richarda Feynmana o samym sobie pod tytułem "Pan raczy żartować panie Feynman" - coś niesamowitego. Facet był noblista, geniuszem i zgrywusem jednocześnie, a dowcipy wyprawiany na polu fizyki teoretycznej są o tyle śmieszne o ile jest się w stanie zrozumieć... fizykę teoretyczną.

Ps. Kryminałów też nie trawię - ostatnie które czytałem to takie czytadła pisane na zamówienie nowych czasów przez kogoś o pseudonimie Robert D Bart (o ile dobrze pamiętam).

Czytający Gremlin pisze...

Nie wierzę! Żeby aż tak sprofanować sztukę kulinarną?;] Ale na serio to nawet zgodne z tym co pisze Wrangham, mężczyźni są od polowania, kobiety od zbierania bulw (i innych takich) i gotowania, więc wspólnie tworzą całkiem znośny obiad. Z drugiej strony w moim gospodarstwie domowym lepiej i chętniej gotuje Współgremlins, a i najbardziej uznanymi szefami kuchni na świecie są mężczyźni, na co nie ma już chyba ewolucyjnego wytłumaczenia.

Na fizyce, niestety się nie znam, ale poszperałam w necie w poszukiwaniu fragmentów książki i nie znalazłam ani jednej złej opinii o "Pan raczy żartować panie Feynman", więc pewnie trzeba będzie spróbować. Teraz w każdym razie dokańczam "W kraju niewiernych" Dukaja, a na kolejce czeka jeszcze cała masa książek różnej maści, w tym jeszcze więcej pozycji z zakresu ewolocji i antropogenezy;]

makroman pisze...

"a i najbardziej uznanymi szefami kuchni na świecie są mężczyźni, na co nie ma już chyba ewolucyjnego wytłumaczenia." - zaryzykował bym tezę o większej rozpiętości męskich uzdolnień - kobiety powiedzmy są dobrymi kucharkami w 95%, mężczyźni zaś w 50% ale spośród tych 50% powiedzmy że jakiś promil osiąga poziom wybitny i zostaje szefem kuchni, ponieważ prawo to dział w obie strony to taki sam promil jest kompletnymi kuchennymi matołami którzy potrafią nawet przypalić wodę na herbatę.

jak to uzasadnić ewolucyjnie? Znów polowania i kopanie bulw - kobiety jako istoty silnie związane z grupą nie miały presji w kierunku specjalizacji,a wręcz przeciwnie, zbyt wyspecjalizowana kobieta mogła spotkać się z ostracyzmem,co innego mężczyzna. jak miał talent do robienia maczug,czy łupania kamieni, to inni przynosili mu upolowane mięso w zamian za jego wyroby.
Ale to tylko zarys kontury teorii... ;-)