sobota, 20 kwietnia 2013

"Lecz czymże jest każdy ocean jeśli nie morzem kropel?"

"W pojedynczym człowieku samolubność szpeci duszę; dla rodzaju ludzkiego samolubność jest zagładą". Cytat w tytule i cytat na początku posta, którego chciałam napisać już jakiś czas temu, ale niestety natłok obowiązków czynił to niemożliwym. W końcu jednak na wszystko przychodzi odpowiedni moment i tak dziś napiszę wam o jednej z najlepszych książek jakie kiedykolwiek trafiły w moje ręce czyli o "Atlasie chmur" Davida Mitchella.

Jeśli  pamiętacie jak zachwycona byłam filmem Wachowskich, to nie powinno was zdziwić, że książkowy oryginał uważam za dzieło wybitne. Mój ulubiony bohater z "Atlasu",Robert Forbisheh, pisał w pożegnalnym liście  - kiedy  jedne drzwi się zamykają, kolejne się otwierają i tak właśnie dzieje się w książce Davida Mitchella, który z wyjątkową finezją  połączył ze sobą sześć opowieści tworząc prawdziwe arcydzieło.


Od czego powinnam zacząć uzasadnienie swojego zachwytu? Bez wątpienia od samej konstrukcji książki, której lektura najbardziej kojarzy mi się z wchodzeniem na szczyt (co zresztą dokonuje się również w warstwie literackiej mniej więcej w połowie książki!), a następnie schodzeniem z niego. Być może mój język jest niewystarczający na opisanie tego jak wspaniały jest "Atlas", ale pozwólcie, że spróbuję.

Wyobraźcie więc sobie, że stoicie przed wysoką górą, która owszem jest zachwycająca, ale trudna do zdobycia. Wiecie, że wejście na nią będzie wymagało wysiłku, ale zarazem na szczycie czeka was coś cudownego, bo zobaczyliście już w filmie zapowiedź doskonałego science fiction. Początkowe podejście jest trudne, bo nie widać jeszcze pięknych widoków, szczyt daleko, mięśnie nie zdążyły się rozgrzać. Jednak z każdym krokiem krajobraz staje się ciekawszy, endorfiny zaczynają rozchodzić się po krwiobiegu, aż wreszcie niemal na haju docieracie na szczyt. Widok z góry sprawia, że czujecie się jakbyście mogli objąć wzrokiem cały świat, a w perspektywie wszystkie poprzednie etapy wędrówki układają się w doskonały obraz, w którym każdy element ma swoje znaczenie i miejsce. A kiedy już schodzicie z powrotem na dół (niestety zawsze przychodzi ten moment), nogi niosą was szybciej niż by się chciało, właściwie same idą aż do punktu wyjścia, gdzie z pewnym smutkiem z powodu zakończonej przygody, ale zarazem satysfakcją, całą wyprawa łączy się w niezapomniane przeżycie.

Ale metafora podróży na szczyt ma jeszcze jedno dno, bo idąc w głąb książki podróżujemy też w czasie od końca XIX w., przez lata 30, 70 i 90 XX w., aż po futurystyczną przyszłość i postapokaliptyczne oblicze ziemi za kilka tysięcy lat. Za każdym razem prowadzi nas inny bohater, a każda kolejna postać czyta/poznaje/ogląda historię życia swojego poprzednika. I tak Robert Forbisher czyta dzienniki Adama Ewinga, Luisa Rey czyta listy Forbishera, Timothy Cavendish czyta powieść o Luisie Rey, Sonmi~451 ogląda film na podstawie książki Timothy'ego Cavendisha, a Zachary odkrywa prawdziwą historię życia Sonmi zapisaną w antyfonie. Wszystko to oczywiście zostało ujęte w filmie, ale mimo to w książce owe przejścia są jeszcze bardziej wyraźne.

Naturalną koleją rzeczy pojawią się tutaj kolejna kwestia czyli pytanie czy warto zobaczyć film przed lekturą, czy lepiej poczekać? Cóż, muszę przyznać, że film Wachowskich jest naprawdę świetną adaptacją i dopiero po odłożeniu książkowego "Atlasu" zrozumiałam jak dużo pracy musieli włożyć w swoje dzieło, ale z drugiej strony jest w pewnym sensie zupełnie inny niż książka.


Dlaczego? Nie chodzi mi tu bynajmniej o różnice na poziomie fabularnym, chociaż te i owszem występują i są dość znaczne, dlatego książka nie raz mnie zaskoczyła. Nie chodzi też o przesłanie filmu, bo jest ono w gruncie rzeczy takie samo. Nie mam też na myśli wykorzystania tych samych aktorów do odgrywania wielu ról, co wzmacnia wątek reinkarnacji. Więc co?

Według mnie różnica między książką, a filmem zasadza się przede wszystkim na hollywoodzkim charakterze produkcji Andy'ego i Lany Wachowskich. Trudno powiedzieć czy sami o tym zdecydowali, czy wymusiło to studio, ale ich "Atlas" jest zdecydowanie bardziej romantyczny. Jak to rozumieć? Mówiąc delikatnie historia Mitchella została w filmie lekko posłodzona, a wychodząc z kina można cieszyć się naiwną wiarą w to, że "miłość wszystko zwycięża". Cóż ze wszystkich rzeczy, które mogę powiedzieć o "Atlasie" raczej nie określiłabym go jako książki o miłości. Ponadto wiele wątków, w tym bardzo wiele takich o wyjątkowo nieprzyjemnym charakterze, zostało w filmie pominiętych. Być może zadecydowały o tym ograniczenia czasowe, a może chęć stworzenia pięknej bajki? W każdym razie u Davida Mitchella świat jest zdecydowanie gorszym miejscem niż w produkcji Wachowskich.

Co ciekawe zaczynając "Atlas chmur" chciałam jak najszybciej przejść przez wszystkie wątki zakrawające o realizm, żeby jeszcze raz poznać historię Sonmi~451, a tymczasem to nie ona stała się moją ulubioną opowieścią w tej historii. Nie wiem dlaczego, ale jak już wspominałam najbardziej urzekły mnie listy utracjuszowskiego dandysa Roberta Forbishera, który za kompozycję swojego "Atlas chmur" zapłacił najwyższą cenę. Może właśnie dlatego, że w jego przypadku była to najbardziej świadomie uiszczona opłata?

I tu dochodzimy do tego o czym, przynajmniej w moim odczuciu, jest książkowy "Atlas Chmur". Nie jest książka o reinkarnacji (bo jest to wątek zależny od interpretacji czytelnika), ani o dobrej karmie (bo czarnych charakterów wcale nie spotykają zasłużone kary), ani o cudownej sile miłości (bo cudów nie ma, a świat jest podły), ale o tym, że jednostka może zmienić świat. Njalepiej opisuje to chyba zdanie z końca książki, a zarazem Dziennika pacyficznego Adama Ewinga, który pisze " Życie poświęcone kształtowaniu świata, jaki chcę, by Jackson (syn bohatera) odziedziczył, a nie jaki boję się, że odziedziczy  taka Idea życia zdaje mi się godną". Zaraz po tym Ewing/Mitchell dodaje, że jest świadomy tego, że nie będzie to łatwa droga i że będzie zaledwie kroplą w nieskończonym oceanie, "Lecz czymże jest każdy ocean jeśli nie morzem kropel?" - tym pytaniem autor kończy "Atlas chmur", a czytelnik musi sam znaleźc swoja odpowiedź.

3 komentarze:

makroman pisze...

Zgadzam się.

Anonimowy pisze...

Piękna recenzja! Oglądałam film wiele razy, jest to jedna z najlepszych produkcji jakie miałam okazję zobaczyć. Książka już leży u mnie na półce i czeka na swoją kolej. Postaram się jak najszybciej do niej zabrać :D Dziękuję za piękny wpis!

Anonimowy pisze...

Uwielbiam zarówno książkę jak i film. I jak Ty mam tak, że są na szczycie moich ulubionych. Niestety niemal zawsze spotykałam mur, zajawiona opowiadając o filmie (dopiero potem czytałam książkę), że z reguły oglądający straaasznie się na filmie wynudzili. Dla mnie jest to piękna opowieść o kondycji człowieczeństwa, o moralności, walce dobra ze złem. i Oczywiście cytowane zdanie o kroplach - choć brzmi a'la Coelho, to trudno nie przyznać temu racji, niosą nadzieję. Nic nie jest bez znaczenia. a z pozoru mały bunt może przerodzić się w rewolucję. Dobre lub złe małe czyny stać się latarnikiem lub wyciekiem ropy. Zgadzam się ze wszystkim w poście, szczególnie historia Sonmi została w filmie mocno przerobiona, ale przesłanie się zgadza. No i te ucharykteryzowane wcielenia aktorów w filmie - pojechane i świetne! Pozdrawiam:)