środa, 28 marca 2012

Wichry bez namiętności


Coś zrobiłam się ostatnio za dobra, bo piszę tylko o tym co mi się podobało. Czas jednak trochę pogremlinić i wyżyć się na jakiejś książce. Mój wybór padł na całkiem niedawno wydaną cegłówkę, którą przeczytałam chyba tylko z zawziętości - debiut Bradleya P. Beaulieu o epickim tytule Wichry archipelagu. W trakcie czytania co kilkadziesiąt stron mówiłam sobie „nie dam rady dalej”, jednak ponieważ uprawiam jogę, wiem, że dopiero ósme „nie mogę” jest prawdziwe i jakoś przebrnęłam przez te siedem załamań. czytając.

Podstawowa wada tej książki, to okropna rozwlekłość, bo jak długo może się rozwijać akcja książki? Przez sto stron? Może przez sto pięćdziesiąt? Może nawet i dwieście, ale kiedy w książce liczącej sobie ponad 600 stron doszłam do jednej trzeciej, a do tego momentu naprawdę nic istotnego się nie wydarzyło zupełnie straciłam nadzieję, na to, że  jeszcze mnie do siebie przekona. 

Autor osadził akcję swojej powieści na archipelagu stylizowanym na carską Rosję, ale o ile wschodniość w jego wersji polegająca na wtrąceniach z języka rosyjskiego i popijaniu wódki może przekonać  kogoś kto nigdy nie był w Środkowowschodniej Europie, to dla mnie osoby, która mieszka tu od urodzenia, jest to mocno naciągane. Cały czas czytając tą książkę zastawiałam się po co zabierać się za klimat, który zna się raczej z filmów niż z doświadczenia?

Dalej wcale nie jest lepiej. W Kałakowie, gdzie toczy się akcja panuje nieurodzaj, głód i śmiertelna choroba nazywana wyniszczeniem. A kiedy książęce rody spotykają się z okazji ślubu młodego księcia Nikandra i księżniczki Atiany, w wyniku zamachu dokonanego przez ognistego demona ginie przywódca wszystkich rodów z Archipelagu. Podejrzenia padają na lud Maharratów, którzy do złudzenia przypominają złych arabskich terrorystów i Aramanów czyli lud bez ziemi, który potrafi przywoływać duchy natury czyli hezany, a zarazem jest tak uduchowioną i pragnący mądrości nacją, że przypominają mistrzów zen. 

W tym wszystkim  znajduje się młody książę Nikanrd i otaczające go kobiety, pierwsza to Rehada maharracka prostytutka,  której oddał swoje serce, a która stoi po przeciwnej stronie barykady, druga to Atiana jego przyszła żona, poślubiana w ramach kontraktu między rodami i trzecia jego ukochana, acz despotyczna siostra Wiktania, podobnie do niego chora na wyniszczenie. Żeby tego było mało u boku księcia pojawia się jeszcze autystyczny chłopiec (żeby jeszcze bardziej skomplikować sytuację syn Rehady) Nasim o ponadnaturalnych zdolnościach, z którym splecie się los Nikandra.

Cały ten pomysł może jeszcze miałby potencjał, gdyby pierwszych 250 stron tej książki nie zajmowały rozważania Nikandra nad jego nieszczęśliwym losem w kontraktowym małżeństwie, niesnaski pomiędzy Niknadrem a kochanką i narzeczoną, niesnaski pomiędzy Atianą i jej siostrami, opisy polityki pomiędzy rodziną Nikandra, a rodziną panny młodej, oraz polityką Archipelagu w ogóle i przynudnawe opisy statków. A można było te strony poświecić choćby na lepsze zarysowanie ogólnego planu książki, niestety  autor najwyraźniej uznał, że będzie ciekawiej w odwrotnej kolejności. 

Ponieważ rzecz dzieje się na występach rozrzuconych na archipelagu, u Bradleya P. Beaulieu  zrodził się także pomysł, aby komunikacja pomiędzy nimi odbywał się statkami, które poruszają się w powietrzu napędzane siłą wiatru i hezanów przywoływanych przez Armanów. Ani nie jest to  szczególnie oryginalny pomysł, ani nie został on dobrze wykorzystany. A opis sterowania powyższymi statkami, laikowi nie mówi nic. Może ich budową i działaniem zainteresowałby kogoś, kto żeglował na normalnych statkach, ale dla mnie były one tylko pogłębieniem bezdennej nudy w tej książce. 

Dawno się tak nie wynudziłam jak czytając beznamiętne Wichry…, a polecić mogę tylko komuś, kto lubi niespieszną narrację. Dla pozostałych także, ale jako  doskonały środek nasenny, bo Wichry archipelagu na pewno nie wzbudzą w nas takich namiętności i marzeń, które nie pozwolą nam spokojnie zasnąć.

Tytuł: Wichry archipelagu
Autor: Bradley P. Beaulieu
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka 2011

Brak komentarzy: