czwartek, 6 września 2012

Człowiek z wysokiego zamku

Ostatni weekend spędzony w bukowych lasach Łagowa Lubuskiego na szczęście nie zakończył się atakiem boreliozaura, ale za to całkiem przyzwoita ilością kurek i przeczytaniem Człowieka z wysokiego zamku. A stało się tak za sprawą Makromana, który słusznie zwrócił mi uwagę na to, że użyłam filmowego tytułu Blade Runner w odniesieniu do książki Czy androidy śnią o elektrycznych owcach? Za jego sprawą ruszyłam w stronę półki z Philipem K. Dickiem i na drogę wyciągnęłam sobie Człowieka z wysokiego zamku.


Mamy w domu dosyć stare wydanie, które współgremlinsowi pożyczyła nauczycielka polskiego, a on podły nigdy jej już książki nie oddał. Pożółkły papier, mała czcionka, wszystko to pachnące starą farbą drukarską - cały format idealnie pasuje o jak zwykle ponurawej opowieśći Dicka.

Akcja rozgrywa się w alternatywnej wersji historii, w której to Niemcy i Japonia zwyciężyły w II wojnie światowej, a Ameryka została podzielona na strefy wpływów. Pierwszym bohaterem, którego poznajemy jest Robert Childan, handlarz amerykańskimi antykami takimi, jak zegarki z myszką Miki, w których (jak on to przewidział!) miłują się Japońscy okupanci, a z czasem dołączają do niego kolejne postacie - jego klient pan Tagomi, rzemieślnik Frank Fink (co istotne jest Żydem) oraz jego była żona Juliana. 

Nikt tak doskonale jak Dick nie potrafi opisać egzystencjalnego bólu zwyczajnych ludzi, tak. A robi to po mistrzowsku, bez przydługich opisów i psychologicznych portretów, doskonale ujmuje ich osobowości w drobnych gestach, krótkich zdaniach i introwersjach. Całą osobowość Roberta widzimy w staraniach o to, żeby zachować się właściwie w stosunku do Japończyków, Franka w  obsesyjnym radzeniu się wyroczni I-ching, pana Tagomi w dbałości o przestrzeganie protokołu i wreszcie Juliany w jej swoistym poddaniu się biegowi wydarzeń.

Wg. mnie najbardziej udana okładka spośród anglojęzycznych wydań  powieści

Trudno mówić przypadku Człowieka z wysokiego zamku o akcji jako takiej. Coś tam się w sumie dzieje, ale wszystkie wydarzeni podkreślają jeszcze dobitniej fakt, że poszczególny człowiek jest tylko pionkiem w grze niezależnych od niego sił. Według mnie powieść jest raczej próbą pokazania kruchej granicy miedzy jedną wersją wydarzeń, a inną i tego jaki mógłby być świat gdyby wojna miała inny wynik. A jak wspaniale przy tej okazji Dick opisuje Niemców. Jakby mimochodem, niespiesznie, ale jednak wytrwale buduje portret nazistów, który choć fikcyjny to jednak (zwłaszcza jeśli się jest Polakiem) budzi niechęć do tego narodu. 

Co ciekawe każdy z bohaterów tak naprawdę przeżywa własną przygodę w tym nieprzyjaznym świecie, a nierzadko toczy się ona na pograniczu prawdy i fikcji. A dzieje się tak ponieważ Dick wprowadza tu powieść w powieści o biblijnym tytule Utyje szarańcza. Opisuje ona mniej więcej naszą wersję historii, a wszyscy jego bohaterowie w jakimś stopniu spotykają się z tą "alternatywą", co jest rewelacyjnym zabiegiem fabularnym i jak to u Dicka już bywa skłaniającym czytelnika do zastanowienia się nad tym czy sam przypadkiem nie jest bohaterem jakieś powieści.

Podsumowując jest to dziwna książka, na pewno nie jest specjalnie sensacyjna, dla mnie nie była też szczególnie porywająca, ale jednak bardzo udana i skłaniająca do myślenia, za którą to cechę naprawdę uwielbiam Philipa K. Dicka

4 komentarze:

makroman pisze...

Dick generalnie nie ma szczęścia do okładek - prawdopodobnie graficy nigdy nie czytali tego co mieli zilustrować i stad bałwanizmy w postaci czołgów, statków kosmicznych itp.
Zgadzam się że prezentowana okładka, jest chyba najtrafniejsza - w każdym razie ja lepszej nie widziałem.
Książka ciężka, ale i tak mniej dołująca niż Ubik, czy Słoneczna Loteria.
Osobiście najbardziej lubię mało popularne Klany księżyca Alfy.

a propos przewidywactwa Dickowego.
"Przedludzie" czy to nie czysty profetyzm?

Czytający Gremlin pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Czytający Gremlin pisze...

Na szczęście z okładkami książek Dicka jest coraz lepiej choćby seria dzieł wybranych http://ksiazki.polter.pl/szukaj,noty.html?ksiazka&Seria&Dzie%B3a+wybrane+Philipa+K+Dicka, prezentuje się naprawdę atrakcyjnie.
A co do treści, ja zdecydowanie wolę jego opowiadania od książek. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że są bardziej "skondensowane" gdy tymczasem w książkach akcja mocno rozpływa się w szczegółach, jak choćby w opisywanym wyżej przypadku Człowieka z wysokiego zamku.
Nie czytałam Przedludzi, ale na tyle na ile udało mi się zorientować (bardzo pobieżnie, żeby nie zepsuć sobie przyszłej lektury) brzmi to naprawdę intrygująco i jak to już u niego bywa tak nieludzko, że wielce prawdopodobnie. W temacie dzieci Dick ma też swoim dorobku jedno świetne opowiadanie o dzieciach oddawanych na wychowanie robotom, bo tak "jest rozsądniej" (niestety nie pamiętam tytułu). Efekt podobnego wychowania zapewne będziemy mogli zaobserwować za kilka lat kiedy te wszystkie dzieci, których jedyną rozrywką jest dziś komputer dorosną

makroman pisze...

Fakt te okładki zdecydowanie lepsze.
Zgadzam się - PKD to mistrz krótszej formy, w książce zaczyna męczyć. To jak rozmowa z paranoikiem, przez 10- minut jest twórcza i rozwija, pozwala dostrzec "inne możliwe okolicznosci" ale po pół godzinie meczy a po godzinie samemu ma się ochotę zapisać do "wariatkowa".