niedziela, 11 listopada 2012

Drogi Watsonie, od razu było wiadomo, że Gremlin polubi Sherlocka!

Ostatnio nie mam zbyt wiele czasu na czytanie, ale kiedy już go znajduję wygodnie lokuję się na swojej kanapie i otwieram książkę, którą nomen omen można by popełnić zbrodnię, a mianowicie Księgę wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa.

Nigdy wcześniej nie czytałam książki, która byłaby tak wielka i tak nieporęczna jak owo tomiszcze od wydawnictwa rea, ale z drugiej strony czytanie jej ma swój klimat. Gdyby wydać w taki sposób Imię Róży czytelnicy mieliby wspaniałą okazję, żeby poczuć się jak mnisi, którzy byli bohaterami  powieści Eco;] W każdym razie gdy za oknem deszcz i wiatr, a domku ciepło i przytulnie miło sobie usiąść i przygnieść się taką dużą książką. Jest argument, żeby za szybko się nie podnosić z miejsca i można się poczuć jak Sherlock, kiedy zasiadał w swoim fotelu z nieodłączną fajką...



Muszę na wstępie przyznać, że nie jestem ani wielką fanką kryminałów, ani książek pisanych przed drugą wojną światową (z kilkoma oczywiście wyjątkami), a na marginesie nie cierpię też poezji. Wszystko to zapewne przez lekcje polskiego, bo nic tak nie brzydnie człowiekowi, jak strawa, którą musi jeść niezależnie od swojego apetytu...Ale znów się rozchodzę w dygresje, a chciałam napisać, że choć nie spodziewałam się po Sherlocku wiele dobrego, to jednak, bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Ha! Zapewne sam bohater rzekłby "Elementarne drogi Watsonie, można było przecież za pomocą prostej logiki dowieść, że ów Gremlin, zachwycający się epigonami bazującymi na naszej sławie doceni niewątpliwy urok naszych przygód!".

I jak zwykle miałby oczywiście rację. Owa racja to główny powód dla którego tak bardzo polubiłam pana Holmesa, bo sama też uwielbiam mieć rację, wiedzieć co gdzie się zgubiło i drogą dedukcji odnajdować zaginione przedmioty w zaciszu własnego domu. Czasem nawet urządzam śledztwa dotyczące pożyczonych książek, chociaż to akurat jest proste, bo niestety niewielu z moich znajomych lubi czytać to co i ja...Ale na tym nie koniec moich szpiegowskich przygód, o nie! Dla przykładu uwielbiam dedukować w jaki sposób moje koty dokonują najrozmaitszych szkód w mieszkaniu, sprawdzać co zniknęło w ciągu nocy z lodówki,  odnajdywać w grach sekretne skrytki skarby itd.

I to chyba jest klucz do sukcesu Sherlocka Holmesa - każdy chciałby być tak przewidujący jak on i każdy czytając jego przygody może się takim poczuć. Dokładnie tak, jak oglądając przygody Scooby-Doo człowiek zawsze razem z całą bandą próbował odgadnąć kto jest złym duchem...

Ta nowo odkryta sympatia do pana Holemesa była dla mnie tym większym zaskoczeniem zważając na to, że nie przepadałam za jego współczesną wersją czyli dr. Housem. Swoją drogą jak teraz myślę o tym serialu, to naprawdę scenarzyści znając prace Conan-Doyle'a nie musieli się zbytnio wysilać.


Zagadki jakie rozwiązuję nasz bohater o dziwo nie są specjalnie spektakularne. Głównie chodzi w nich o pieniądze, sekrety, potajemne romanse i inne rodzinno-obyczajowe sprawy bardzo często związane także z majątkiem. Mimo to opowiadania Conan-Doyle'a czyta się świetnie, bo nie przytłacza on czytelnika dłużyznami, daje mu szansę na samodzielne dedukowanie  i doskonale wprowadza suspens.

Powieści podobały mi się mniej, bo są ciut zbyt rozwlekłe,  ale choćby pomysł ze zbrodniczymi Mormonami w Studium w szkarłacie jest współcześnie bezbłędnie zabawny. Osobiście bardzo dużą przyjemność sprawia czytanie właśnie o realiach epoki wiktoriańskiej i Londynie jakim był w czasach autora. Ciemne uliczki, dorożki, opuszczone domy, podrzędne speluny, kluby hazardowe a z drugiej strony salony arystokratów, wiejskie posiadłości, przytulne gabinety choć pobieżnie są tak dobrze opisane, że bez trudu działają na wyobraźnię. Nawet oglądając  w kinie ostatnie przygody agenta 007 szczególną uwagę zwracałam na Londyn (niestety tam mnie jeszcze nie było), zastanawiając się czy zrobiłby na mnie takie wrażenie jak Paryż.

Generalnie przygody Sherlocka Holmesa to doskonała lektura na coraz dłuższe wieczory, a jakby tego było mało ostatnio coraz więcej moich znajomych ogląda serial Sherlock, pewnie po lekturze przyjdzie czas i na to...

5 komentarzy:

makroman pisze...

Miłośnikiem Conan-Doyle'a jestem od... zawsze - nie pamiętam kiedy przeczytałem pierwszą nowelę o Holmes'ie - gdzieś w połowie podstawówki - takie żałośnie siermiężne "zeszytowe" wydanie (RSW albo KAW - już nie pamiętam) - ale pamiętam jak z najwyższym napięciem silnej woli nie doczytywałem końca aby samemu rozwiązać zagadkę szczerby na balustradzie mostu...
ps.
nie rozwiązałem ;-(

Czytający Gremlin pisze...

Niestety moja dedukcja w porównaniu do Sherlockowskiego szóstego zmysłu też nader często zawodzi, ale i tak o przebiegach śledztw w wykonaniu słynnego detektywa czyta niezwykle przyjemnie.
Tymczasem postawiłeś mnie przed trudną zagadką - mianowicie czy jest książka, której nie czytałeś drogi Makromanie?;]

makroman pisze...

Niestety - całe kilometry półek bibliotecznych...

kojarzysz może film Z Williamsem "między piekłem a niebem" - tam jest taka scena ogromnej biblioteki w scenografii oniryczno weneckiej - jak dla mnie taki raj mógł by być ;-)

Czytający Gremlin pisze...

Znam, znam ale najlepiej z owego filmu-obrazu pamiętam głowy wynurzające się z podłoża i inne raczej mało przyjemne sceny. Skłoniłeś mnie jednak do zastanowienia się na tym, gdzie leży moja moja ulubiona biblioteka? Doszłam do wniosku, że zdecydowanie i zawsze będzie to ta z Imienia Róży, która jest zarazem labiryntem, zagadką i jakże w stylu Sherlocka Holmesa - miejscem zbrodni. Ale też metaforą, grą, domem...

makroman pisze...

Była wyzwaniem szczególnie dla bibliotekarza który musiał poznać tajemne zasady katalogowania księgozbioru. U Eco zresztą w każdej powieści biblioteka odgrywa rolę postaci przestając służyć jedynie za scenografię - w "Cmentarzu" biblioteką całą staje się jeden zeszyt.