wtorek, 11 czerwca 2013

Gra zdrady, zemsty i rozpaczy

Jeśli istnieją jakiekolwiek zalety  tego, że rozpada ci się kilkuletni związek, bez wątpienia należy do nich  oglądanie trzeciego sezonu "Gry o tron" bez konieczności tłumaczenia Współgremlinsowi "kto, z kim i za ile?". Jak pamiętamy z moich refleksji na sezonem pierwszym i drugim, było to przyczyną moich niemałych frustracji i heroicznego poświęcenia, w wyniku którego przeczytałam całą GronoTornoPedię.

Ufff, koniec z tą patologią! W każdym razie choć nigdy bym się tego nie spodziewała, a jednak popkultura całkowicie przemieliła już mój mózg i z zaskoczeniem odkryłam, że w mojej obecnej sytuacja życiowej trzeci sezon "Gry o tron" ma wręcz zbawienne działanie terapeutyczne. Dlaczego? Otóz ten uroczy serial pozwala mi uwierzyć w to, że jednak jakaś pokrętna sprawiedliwość na tym podłym świecie jest, a za złe uczynki trzeba słono zapłacić.

Mam tu oczywiście na myśli przede wszystkim zdradliwego Theona, który po wydarzeniach ostatniego sezonu budzi się w dość nieciekawych okolicznościach...


Hmmm jak się dobrze przyjrzeć jest nawet ciut, ciut podobny do Współgremlinsa i pokusiłabym się o to, żeby porównać jego zachowanie wobec Winterfell i Starków, do tego jak zachował się wobec mnie mój towarzysz życia. Gdybym tylko miała jakiś średniowieczny zamek z salką tortur, kto wie, co mogłoby się wydarzyć...

W tym sezonie ku mojej uciesze niezbyt wesołe przygody czekają również Jaimiego przystojaniaka-cwaniaka-królobójcę, który bezwzględnie zrzuca dzieci z wież, cudzołoży z własną siostrą i w ogóle niczym nie zasłużył na to, żeby go polubić. Jeśli was też wcześniej wkurzał, to myślę, że trzeci sezon usatysfakcjonuje was pod względem przytarcia mu jego pięknego nosa, a o dziwo z brunym nosem wygląda nawet bardziej przystojnie!



W tej odsłonie "Gry o tron" do zupełnie nieznośnego już poziomu (a narawdę wydwało się to niemożliwe) zostały podniesione egoizm, dziecinne okrucieństwo, a także niczym nie poparte przekonanie o własnej wspaniałości księcia Joffreya. Jak ja dobrze rozumiem marzenia małej Aryi, żeby wrazić mu ostry przedmiot w nieurodziwą i wredną gębę.


Niestety złe przygody nie oszczędzają, jak to już u Martina bywa, także bohaterów miłych, dobrych, słodkich, niewinnych itd. W ich losy też całkiem nieźle się wczuwam. Jeśli nigdy się nie rozwodziliście, a chcielibyście wiedzieć jak to jest to wszystkie intrygi prowadzone w "Grze o tron" dają o tym całkiem niezłe pojęcie. Sansa Stark zawsze wydawała mi się mało przedsiębiorcza, nudna i ogólnie jakaś taka nijaka, ale teraz o wiele lepiej ją rozumiem. Uczucie, że nic co się wokół ciebie dzieje nie jest od ciebie zależne, jest mówiąc krótko do kitu, a tak przez cały serial czuje się biedna, naiwna Sansa, której się wydawało, że poślubi księcia. Ech... dziecięce marzenia, jeśli kiedyś będę miała swoją wyspę, wszystkie bajki o księżniczkach, których sukcesem życiowym jest poślubienie księcia idą tam gdzie ich miejsce - na stos!


Z drugiej strony trzeci sezon "Gry o tron" zaspokaja nie tylko moje oczekiwania w temacie kar dla zdrajców, ale także w kwestii emancypacji kobiet. Bo Sansa nie jest przecież jedyna...Mowa oczywiście o mojej ulubienicy Daenerys Targaryen, Matce Smoków. Na końcówce czwartego odcinka aż przeszły mnie ciarki z radości, ale nic, a nic nie zdradzam. No może oprócz tego, że znów otaczają ją sami przystojniacy, kusi mnie żeby wrzucić zdjęcia, ale nie chcę spoilować tego widoku dziewczętom;] Jak bym mogła, to chciałabym być taka, jak Daenerys, chociaż niestety nie dostałam w prezencie ślubnym żadnych smoczych jaj, a szkoda, teraz przydałyby się jak znalazł...


Druga z moich ulubienic Arya też radzi sobie całkiem nieźle, a przy okazji zaczęła mi się kojarzyć z "Ronją córką zbójnika". Zła dziewczyna z niej rośnie, ale to mi się podoba, do facetów należy podchodzić na odległość miecza, ale oczywiście z mieczem gotowym do atak, a nie schowanym w fałdach spódnicy. Ba! spódnice, to zdecydowanie nie dla Aryi;]

Kiedy zaczynałam oglądać trzeci sezon byłam pewna, że konkurs na najnudniejszy wątek wygra tym razem Rob Satrk, który zamiast działać tylko siedzi i dywaguje, nuda, nuda, nuda...Nic bardziej mylnego! Kluczowy odcinek dla losów Roba oglądałam po weselu koleżanki, zmęczona, lekko wytłumiona itd (wiecie sami jak to jest), a w finałowej scenie tak mi podskoczyła adrenalina, że od razu całkowicie oprzytomniałam (może nawet twórcy serialu doprowadzili mnie do lekkiej nerwicy?). W każdym razie wreszcie czuję się dostatecznie zachęcona do przeczytania książek


Konkludując fabuła - genralnie jest taka sama jak poprzednio, kazdy chce być królem, a żeby to osiągnąć knuje jak zabić wszystkich innych. Łóżkowych scen jest trochę więcej niż w drugim sezonie, ale bez szaleństw, chyba, że czekaliście na nagą Dajniri, jeśli tak cóż.. doczekacie się;] Magii wciąż jak na lekarstwo, ale jednak trochę więcej niż ostatnio. No i smoki wreszcie podrosły, także są powody do radości.

Podsumowując tak, jak napisałam w tytule posta trzeci sezon "Gry o tron" to opowieść o zdradzie, zemście i rozpaczy. Niewesołe to wszystko, ale jeszcze nigdy aż tak bardzo nie podobała mi się, żadna z niewesołych opowieści. Jak wspomnę swoje jęki towarzyszące pierwszemu sezonowi, to aż mi trochę wstyd, bo wraz z rozwojem opowieści wszystko nabiera nowego sensu i układa się w całość w genialny sposób. Ja już czekam na więcej, a projekt na wakacje to książki Georga R. R. Martina

Brak komentarzy: