wtorek, 5 czerwca 2012

Coraz ciekawsza gra

Tak tak, sezon drugi Gry o tron już za nami i zaskakująco dla samej siebie muszę stwierdzić, że wielka szkoda, że już czekam na  kolejny i że może jednak przeczytam książkę (chociaż po przestudiowaniu treści wszystkich odcinków pierwszego sezonu na Wikipedii mam jednak pewien uraz).

To wszystko oznacza, że nie będę jęczeć, ani złorzeczyć, ale chwalić, bo od śmierci Boromira jakoś to wszystko nabrało tempa. Hmmm gdzie to już było, że najpierw zabili Boromira, a potem dopiero zaczęła się przygoda, niech no sobie przypomnę...;] 


Ale żarty na bok, bo przecież i tak w moim wykonaniu nie są aż takie śmieszne. Zresztą w trakcie oglądania drugiego sezonu Gry o tron, niezbyt często było do śmiechu. Chyba nawet gorzej, zdarzyło się że ze stresu rozbolał mnie brzuch. Dlaczego? Otóż ani okrucieństwo, ani sceny gore nie były tu zbyt mocno wywindowane, ale to przeklęte poczucie dziejącej się niesprawiedliwości, krzywdy niewinnych naprawdę było przykre, a w dostarczaniu takich właśnie wrażeń przodował choćby uroczy młody królewicz.

Jeśli Joffrey wkurwiał was w poprzednim sezonie, to gwarantuję, że w tym (tak jak i mnie) nie raz najdzie was ochota, żeby zabić małego gnojka. Bo w końcu Joffrey jest zadufanym w sobie maminsynkiem, tchórzem, arogantem, sadystą, pyszałkiem, damskim bokserem, prostakiem i w końcu nieudanym królem. Z jednej strony Jackowi Gleesonowi należy się pełne uznanie za aktorski kunszt i stworzenie postaci, która jest tak przekonująca, że aż budzi rządzę mordu, ale z drugiej biedny chłopak będzie teraz musiał się mocno napracować, żeby zerwać ze stworzonym przez siebie potworem.  Jedyne sceny, w których z przyjemnością go oglądałam to te, w których Tyrion go bije.



Miło popatrzeć co? A nasz ulubiony karzełek mocno awansował w drugim sezonie Gry o tron. Już nie jako maskotka, a nowa "ręka króla", która najczęściej podnosi się na niego samego. Peter Dinklage tak, jak poprzednio jest czarujący, zabawny i mądrzejszy niż cała reszta, dlatego mimo nikczemnej postury i karlej urody ogląda się go z przyjemnością.

Jeśli chodzi o tytuł parszywca sezonu to dodam jeszcze, że główną konkurencją dla Joffreya stanie się tu sympatyczny dziwkarz i dobrzy przyjaciel Roba Starka Theon Greyjoy. Jego smutna historia pokazuje, że nie warto mieć przyjaciół z kompleksami, a zwłaszcza że nie należy się przyjaźnić z zakładnikami, których wróg powierza naszemu ojcu jako gwarancję pokoju. Theon z sympatycznego i nieszkodliwego babiarza, nagle nabiera nadmiaru ambicji i zmienia się w szalonego tyrana. Raczej nie z powodu swojego odstręczającego ojca, a z zazdrości o siostrę Yarę, która jak to kobieta, przewyższa go we wszystkim. Uważajmy więc na takich ludzi...


Ostatecznie Theon tak mnie zniesmaczył w tym sezonie, że mam nadzieję, że jego też pobije Tyrion.

Jeśli interesuje was fabuła, to zmienia się niewiele. Rob Stark chce zabić Joffreya, żeby pomścić ojca, Stannis chce zabić Joffreya i sam zostać królem, Daeneryes chce podchować smoki i zabić Joffreya, żeby sama zostać królową. Proste prawda? Też tak myślałam, ale George Martin to jednaktrohę skomplikował.

I tak Robowi w wojnie ciągle przeszkadzają kobiety, a to matka, a to ponętna lekarka. Stannisa omotała niesympatyczna ruda czarownica (dość podobna do byłej żony mojego brata, patrz na zdjęcie poniżej).



A moją ulubienicę Dajniri znów podrywa wielki przystojniak i do tego najbogatszy człowiek w mieście Qarth (ta to ma szczęście), ale ona zgrywa niedostępną. Żeby było śmiesznie jej amanta gra Nonso Anozie, który w ostatnim remakeu Conana gra jego najlepszego kumpla! Tak, tego samego Conana - Jasona Momoa który grał jej męża Khala Drogo w poprzednim sezonie!!! Chyba na planie tej durnej produkcji chłopaki wyrobili sobie niezłe znajomości, bo obydwaj trafiają na najlepszą laskę w tym serialu!


Ale przecież mamy jeszcze Bastarda, bo przecież nikt nie używa imienia John Snow. Więc bastard wreszcie wyrusza za ścianę, żeby walczyć z wajldlingsami, niestety wszystkie plany psuje mu dzika rudowłosa dziewczyna Ygritte. Bastard jest oczywiście najbardziej honorowy ze wszystkich bohaterów, więc dziewczyna będzie miała trudne zadanie...


Wracając do fabuły - wojna szybko schodzi na boczny tor, bo najważniejsza jest oczywiście gra, a w grze najważniejsze są intrygi. Wiele z nich snuje Ojciec Lannisterów czyli Tywin Lannister w uroczym zamku Harrenahal, a wszystkim przysłuchuje się moja ulubienica Arya, która trafiał do niego na służbę. W sumie polubiłam nawet tego zażywnego dziadka, bo mimo, że ma świra, to głupi nie jest.

Jeśli w Grze o tron interesuje was tylko seks, drugi sezon może was zawieść - jest go dużo mniej. Jeśli fascynuje was gore i wyrywanie kończyn wasza perwersja zostanie zaspokojona, ale dopiero po koniec sezonu.

Jeszcze jedna istotna sprawa - pierwsze pięć odcinków to nuda, ale po obejrzeniu szóstego nie sposób się oderwać, więc jeśli zaczęliście oglądać drugi sezon i daliście sobie spokój, to polecam spróbować jeszcze raz. Ostatecznie ja dałam się przekonać, a nie było to łatwe po tym co przeszłam oglądając sezon pierwszy.

A co do komplikacji fabuły to  mój współgremlins przebił wszystkie irytujące pytania podczas oglądania pierwszego sezonu pytając mnie ostatnio "kto to jest?" w odniesieniu do ubłoconego i zarośniętego Jaimego Lannistera  w klatce u Roba Starka. Więc tu nic się nie zmieniło;]

2 komentarze:

Unknown pisze...

Trochę sobie zaspojlerowałam, czytając ten post, ale co tam! (Tak naprawdę to: Boże Bastard znajdzie sobie laskę, jak ja to przeżyję?! TT.TT)
Twoje poczucie humoru jak najbardziej mnie bawiło, więc nie musisz się martwić xd
A co do pierwszych odcinków drugiej seri to hmm... Pierwszą oglądnęłam w dwa dni i jestem na takiej fazie, że tylko kolejny kubek kawy jest w stanie oderwać mnie od komputera <3

Czytający Gremlin pisze...

Spokojnie, nie jest to wielki spoil, a fragment historii Basatarda i tak Cię zaskoczy;]Sezon drugi naprawdę rozkręca się pod sam koniec, a jak się kończy! Ja choć z początku byłam sceptyczna nie mogę się doczekać trzeciego sezonu. Życzę wytrwałości i dobrej zabawy