czwartek, 14 czerwca 2012

Orson Scott Card i gry małych chłopców

Czytam ostatnio tak kuriozalną książkę, że żeby zachować sprawność umysłu, muszę ją sobie dozować porcjami. I nie nie jest to wcale Dukaj, a Osioł w okularach dr. Mirsakarima Norbekova, jak klikniecie w link, przeczytacie sobie o tym na innym blogu, a u mnie jak zwykle będzie o rzeczach poważnych.

Tak się ostatnio złożyło, że nie tylko dostałam do recenzji "Zaginione wrota" Orsona Scotta Carda, ale jeszcze od naczelnika tajnej policji z mojej wyimaginowanej wyspy (napisze kiedyś o tym, ale w gruncie rzeczy moje wymarzone miejsce bardzo przypomina Chiny, tyle, że jest bardziej new ageowe i w tropikach) dostałam do poczytania "Grę Endera" i parę innych książek Carda.

Przeczytałam zupełnie na odwrót najpierw "Wrota", a potem "Endera", bo wiadomo w recenzjach gonią terminy itd. i co najbardziej zaskakujące absolutnie nie był to błąd. Bo gdybym znała wcześniej "Endera" pewnie nie byłabym zachwycona "Wrotami", a tak ze świeżym umysłem i bez wygórowanych oczekiwań przeczytałam je z przyjemnością.



W skrócie - "Zaginione wrota" to nowsza i gorsza wersja Endera, a całą nudną i przydługą recenzję  znajdziecie TUTAJ, więc macie teraz wybór, albo wejść w link, albo poczytać jak pieję sobie z zachwytu nad "Grą Endera". Zaznaczę tylko, że to drugie się nie zdarza zbyt często.



Piękna okładka angielskiego wydania, nieprawdaż? Szkoda, że ta w polskim wydaniu taka nie była, a powinna, żeby dopełnić geniuszu tej książki. Tak, tak, naprawdę mi się podobało "oooołaaaał" tylko tyle powiedziałam po przeczytaniu, a potem jeszcze kilka razy to powtórzyłam.

Dlaczego? Otóż dlatego, że "Gra Endera" jest  jak połączenie najlepszych opowiadań Philipa K. Dicka, "Władcy much" Williama Goldinga i "Żołnierzy kosmosu" w reżyserii mojego ulubionego hollywoodzkiego rozpruwacza Paula Verhoevena. To powinno wam wystarczyć, ale wiem, że niektórzy są bardziej wymagający, więc dodam kilka słów o fabule.

W nie tak znowu odległej przyszłości był sobie genialny chłopiec. Jest trzecim dzieckiem swoich rodziców, które pozwolono im mieć (z okazji przeludnienia planety są limity) tylko ze względu na to, że jego brat Peter i siostra Valerie, również są geniuszami i szkoda byłoby zmarnować taki potencjał genetyczny. Zwłaszcza, że ani Valerie, ani Peter nie nadawali sie na dowódców, a tego własnie potrzeba światu - dowódcy, który zwycięży w ostatecznej wojnie pomiędzy ludźmi, a ich owadzimi wrogami z  innej planety. 

Stąd od najmłodszych lat Ender był obserwowany i oceniany pod względem inteligencji, empatii, zdolność itd. a my poznajemy go w momencie, kiedy okres obserwacji kończy się ostatecznym testem. Na swoje nieszczęście Ender go zdaje. Dlaczego na nieszczęście? Otóż dlatego, że trafia do zlokalizowanej w kosmosie akademii, gdzie takie dzieci jak on szkoli się na żołnierzy. Oglądaliście "Full metal jacket"? To wiecie o co chodzi. Zasady są mniej więcej te same, tyle że w kosmicznej akademii dzieci uczą się strategii poprzez gry bojowe

Ender jednak nie jest zwyczajnym rekrutem, więc,aby wypracować u chłopca odpowiednie cechy charakteru władze szkoły podejmują niecodzienne i mało pedagogiczne korki, które co chwila stawiają go w podbramkowych sytuacjach. Naprawdę momentami żal chłopaka, ale jak to się świetnie czyta!

Card po prostu wspaniale zbudował tą postać i stworzył taki psychologiczny profil, który każdy czytelnik odniesie do siebie...Tak, małe dziecko postawione przed wyzwaniem, zagrożone, nie mogące liczyć na nikogo oprócz siebie... Klasyka, ale jakże przemawiająca do wyobraźni!

Nie ma jak napisać,więcej, żeby tego nie zaspoilować. ale bardzo istotny w książce jest tytułowy motyw gry. Naprawdę już nigdy nie usiądę przed moim PS3 z takimi samymi uczuciami. Gra, gra, gra... czy to wszystko jest naprawdę tylko grą? Czy w ogóle jest coś takiego jak "tylko gra"? Przecież już przystępując do gry przyjmujesz jakieś założenia, postawę, oczekiwania. Po przeczytaniu "Endera" spytałam znajomego, który gra w "Call of duty" - grę, której sensu zupełnie nie czuję - na czym wg. niego polega jej fenomen, dlaczego tak lubi w nią grać. Odpowiedź była świetna "dlatego, że mężczyźni chcą zabijać,to jest nasz instynkt, a współcześnie nie mamy jak inaczej go zrealizować". 

Jeśli lubicie zakończenia filmowe w stylu "Fight clubu" to Ender jest absolutnie dla was. Teraz jak o tym myślę, to bardziej niż s-f jest to książka psychologiczna...Generalizując jest rozbicie mózgu, porównywalne do tego w "Innych pieśniach". Piękne!

Ażeby było jeszcze piękniej, będzie też film na podstawie książki z Hanem Solo vel Harrisonem Fordem tu znajdziecie SZCZEGÓŁY

A ja podrzucam fanowski trailer. Naprawdę nerd wszystko potrafi!





Brak komentarzy: