piątek, 15 czerwca 2012

Kiepski come back Men in black

Zacznijmy tego posta od nacisnięcia "play" na poniższym filmiku. 

 

Czy to nie było fajne? Powiedziałabym, że nawet prawie tak fajne, jak główny motyw z GhostBusters. A w 1997 kiedy pierwszy film wszedł na kinowe ekrany to naprawdę było coś!

Im bardziej myślę, jak fajne było pierwsze MiB, tym bardziej mi smutno, za to jak zamierzam zjechać MiB 3. Ale cóż począć, kiedy ten film jest naprawdę słaby.

Sama nie wiem od czego zacząc? 

Pomysł na fabułę był taki, że trzeba uratować świat przed szaleńcem, a żeby to zrobić należy cofnąć się w czasie i powstrzymać go zanim zabije agenta K. Proste prawda? Dodajemy jeszcze trochę pościgów, głupich żartów, raczej obrzydliwych kosmitów i film gotowy.Miało być jak zwykle, ale wyszło gorzej.

Dlaczego? Chyba dlatego, że skok w przeszłość ma nie tylko zapobiec zagładzie świata, ale także pogłębić relację agentów J i K. Wiem jak to brzmi, (Sam <3 Frodo), ale to prawda! Okazało się mimo wieloletniej współpracy Tommy Lee Jones wciąż nie otworzył swojego serca przed Willem Smithem i dalej pozostaje podstarzałym gburem. Więc J skacze w przeszłość, żeby uratować K przed złym Borysem, a przy okazji chce zrozumieć dlaczego jest on takim nieczułym mrukiem. 

Borys skoczył do przeszłości pierwszy więc mamy dwóch Borysów (jednego z przeszłości "kompletnego" i drugiego z przyszłości z obciętą ręką) kontra dwóch agentów - współczesnym J i K z przeszłości. W przeciwieństwie do "geniusza" zbrodni nasi agenci domyślili się, że sukces leży we współpracy. A tymczasem wróg choć niby bystry, to jednak jest głupi, prymitywny, zwierzęcy i brutalny.

Akcja zasadza się głównie na pościgu i kłopotom w związku J i K, co jak na trzecią część jest już na maxa naciągane. Ale żeby nie było tak nudno po drodze nasi bohaterowie mają różne przygody m. in. odwiedziny w słynnej Fabryce Andy;ego Warhola.

Samo w sobie było to debilnym pomysłem, ale jest to przy okazji taki mały ukłon w stronę ludzi, którzy nie rozumieją sztuki - nie wiecie o co chodzi? Nie szkodzi to, co robił Warhol było przecież debilne, pośmiejmy się razem. Możemy poczuć się lepiej od ludzi podejmujących jakies wysiłki intelektualne prawda? Nieprawda, zwłaszcza przypadku Ameryki, która nie jest znana ze swego intelektualnego charakteru, a tu jeszcze obśmiewa to z czego powinna być dumna. Słaby i zużyty ten żart

Rozczarowania ciąg dalszy - wydawało mi się, że Will Smith jest już na tyle znany, poważany i bogaty, że nie musi grać głupkowatych czarnych, a jednak:/ Nie wiem tylko czy to wina rasizmu w Hollywood, czy Will tak się już zapętlił w swojej manierze, że nie moze już grac inaczej? Tak czy tak to smutne.


 Co więcej, nie dosyć, że biedny Will jest czarny i gra głupszego to musi chyba często chodzić do doktora, bo nie widać, żeby jego twarz od pierwszego filmu postarzała się choć o dzień. Więc mimo, że przez cały film powtarza K, że jest już agentem od 14 lat, nic się w jego postaci nie zmieniło -  ciągle gra robiąc durnowate miny, musi podporządkowywać się K, kradnie dzieciom ich czekoladowe mleko, a białym samochody. A całej sytuacji nie ratuje nawet żarcik o złym traktowaniu czarnych przez policję w latach 60. 

Wiem, wiem, że przecież to komedia i tak jak na filmy z Jimem Carreyem, idziemy do kina oglądać te dziwne pląsy, ale po "I'm a legend" ja chciałabym czegoś więcej.


Sam Tommy Lee Jones jako K ma być zabawny przez kontrast do J, ale po prawdzie to jego rola w tym filmie jest epizodyczna. Zdążył jedynie wykazać się nieuzasadnioną przemocą wobec obcych, a zwłaszcza tego słodziutkiego stworeczka, którego tutaj trzyma. 

Potem Tommy znika, a K odgrywa jego młodsza wersja czyli Josh Brolin. Zgodnie z rolą całkiem nieźle idzie mu złe traktowane czarnych tj. J, łącznie z biciem go po psyku, którego J. oczywiście nie odwzajemnia. Zresztą Brolin o dziwo gra z całej trojki najlepiej powiedziałbym nawet, że jest jak James Bond ze starych dobrych filmów o specjalnym, agencie. A oto i on


Jeszcze może dwa słowa o czarnym charakterze, który jak przystało na lekki film jest nie tylko dogłębnie zły, ale i odpowiednio paskudny Facet jest dziwnym robakiem, który chce zniszczyć świat, ma całkiem fajną organiczną broń, która wystrzeliwuje z ciała i nie lubić jak nazywać go "bestią". Innych rysów psychologicznych brak czytaj nikt nie zabił mu rodziców ani psa w dzieciństwie. Gra go Jemaine Clement, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam, ale nic w tym dziwnego - pięknie warczy i ładnie go ucharakteryzowali, na tym kończy się jego rola. 

Dziewczyną tego odcinka jest narzeczona Borysa z samego początku filmu grana przez uroczą Nicole Scherzinger. Niestety nie dali się jej nagrać, a szkoda, bo ze swoim stylem rockabilly była warta oglądania.  Co doskonale widać poniżej. Na tym kończą się postacie kobiece, bo przecież nie liczymy Emmy Thompson


I to by było na tyle. Mało przemocy, jeszcze mniej seksu i za mało o kosmitach podsumowane finałowa walką, która nie budzi żadnych emocji. Słabo, słabo, słabo.

Jedyne czego nie mogę zarzuć MiB 3, to bardzo fajnie zrobione 3D. Warte wydania tych kilku złotych więcej na bilet.

Niestety nawet soundtrack w Facetach w czerni 3 był gorszy niż zwykle, tu piosenka niejakiego Pitbula, której główną zaleta jest fajny podkład ze starszego utworu





Gdybyście się jednak zdecydowali, jak zwykle poniżej trailer. Co ciekawe, zaobserwował to Luke, całkiem niezła scena z graffiti nie trafiła do filmu


Faceci w czerni 3
Reżyseria: Barry Sonnenfeld

Brak komentarzy: