piątek, 8 czerwca 2012

Zabawniej niż mroczniej

Czy byłabym tym kim jestem, gdyby nie istniał Tim Burton? Chyba raczej nie. Na pewno nie pokochałabym Batmana, bo z wszystkich reżyserów, którzy wzięli się za ten komiks Tim, oczywiście w duecie z  Michaelem Keatonem, zrobił to najlepiej. Jako dziecko uwielbiałam "Edwarda Nożycorękiego" i "Sok z żuka" - trochę straszne, trochę śmieszne, a przede wszystkim mocno surrealistyczne i myślę, że te filmy na zawsze zmieniły moją wyobraźnię.

Niestety wszystko, co dobre kiedyś się kończy, a ostatnim dobrym filmem jaki zrobił Burton był według mnie "Jeździec bez głowy". Co istotne poprzedziły go dwa znamienne dla jego kariery tytuły czyli "Ed Wood" i "Marsjanie atakują". Dla mnie wystarczyłoby, że oddał Woodowi hołd doskonałym filmowym  portretem, ale nie Tim musiał pokazać, że też potrafi stworzyć gniota takiego jakim są "Marsjanie...", a potem już nigdy nie wrócił do formy. Może to jakaś klątwa Eda Wooda?

Trudno powiedzieć. W każdym razie i tak obejrzałam wszystkie jego filmy za każdym razem licząc na to, że znów zachwycę się nimi tak, jak w dzieciństwie. Ta naiwność umarła po obejrzeniu "Charliego i fabryki czekolady" i "Sweeney Todda". Wtedy zrozumiałam, że to nie Tim się zmienił, ale ja, więc do dziś oglądam jego filmy z przyjemnością, ale już nie liczę na zbyt wiele. I jeśli z takim właśnie podejściem przystąpimy do oglądania "Mrocznych cieni" satysfakcja gwarantowana. W innym wypadku może być płacz i zgrzytanie zębów.




Najmocniejszą stroną "Mrocznych cieni" jest bez dwóch zdań obsada z Johnnym Deppem na czele. Swoją drogą kiedy na niego patrzę, nie wiem czy potrafiłby zagrać jeszcze tak, jak w "Co gryzie Gilberta Grape'a" czy "Blow", bo zdaje się, że maniera Jacka Sparowa to już na stałe weszła mu w krew. Ale ok, to w końcu komedia, nie czepiam się. Dalej mamy żonę Tima czyli Heleną Bohnam-Carter uroczą i groteskową w jednym, Michelle Pfeiffer, która mimo upływu lat nie straciła swojego kociego uroku i Evę Green, która świetnie zagrała ponętna wiedźmę.Warto zwrócić też uwagę na Jackiego Earle Haley'a, który za sprawą urody bywa zazwyczaj obsadzany w rolach psychopatów, którymi straszy się małe dzieci, ale zawsze spisuje się w nich wzorowo. Na marginesie dodam, że był naprawdę niezłym Freddym Kruegerem w remakeu "Koszmaru z ulicy Wiązów".

Fabuła nie jest przesadnie skomplikowana, więc w dwóch zdaniach Barnabas Collins w młodości był draniem - lubił prowadzić się niemoralnie i obściskiwać pokojówki, ale żeby zaoferował coś więcej to już nie. Więc, moim zdaniem zupełnie słusznie, pokojówka na boku dorabiająca sobie jako wiedźma postanowiła się zemścić. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że też bym tak zrobiła głupiemu paniczowi, któremu wydawało się, że może mnie wykorzystywać jako seksualną zabawkę, a potem deklarować miłość jakiejś chudej i bladej dziewczynie. Zwłaszcza jeśli kochałabym się w nim od dziecka, podły drań!

I tak nasza wiedźma Angelique nie tylko zabiła jego dziewczynę, jego samego zmieniła w wampira, ale jeszcze postanowiła zrujnować jego rodową fortunę. I tu też ją popieram, bo trzeba walczyć z nierównościami społecznymi, a zwłaszcza z takimi, które czynią kogoś lepszym ze względu na urodzenie. W ogóle to wiedźma powinna być wzorem dla wszystkich kobiet - facet ją rzucił, a ona nie tylko się nie załamała, ale jeszcze zniszczyła mu życie, założyła konkurencyjną i lepiej działającą firmę i pogrążyła jego rodziną w niedostatku na niemal 200 lat. Trochę to przypomina "Zemstę pierwszych żon" - świetny film:]

Barnabas ma jednak więcej szczęścia niż rozumu i przypadkiem zostaje odkopany. I tak wampir o mentalności młodego Wertera (tyle, że rozpustnego) z XVIII wieku trafia do 1972 roku, na którym to przeniesieniu w czasie zbudowany jest cały komizm w filmie. Dla mnie nr jeden to scena z "Mefistofelesem" i spotkanie Barnabasa z hippisami przy ognisku, ale jest tego dużo, dużo więcej.

Niby nasz wampir ma głowę na karku, ale dalej jest tym samym paniczem, który wykorzystuje kobiety i nie daje im nic w zamian. Według mnie powinna go za to znów spotkać kara, ale jak to w bajkach, wszyscy będą chcieli zniszczyć bogu ducha winną wiedźmę. Co zrobić, nie ma sprawiedliwości na tym świecie, ale powiem jedno, Angelique ma swój honor i nie podda się łatwo.

Bardzo podobała mi się scena seksu wampira i wiedźmy, chociaż może to za dużo powiedziane "scena seksu", bo obydwoje są w ubraniach. Mimo wszystko to ładne nawiązanie do pierwszego razu Belli i Edwarda, Brawo!

Całkiem niezła jest też rodzina Barnabasa, czyli współcześni Collinsowie, którym przewodzi Michelle-Elizabeth. Niewiele im brakuje do Adamsów i oczywiście jest to wyraźna aluzja, jakich u Burtona zawsze jest dużo.

Wszystko też jest bardzo, bardzo  ładne i dobrze dopracowane pod kątem wizualnym, a zwłaszcza stroje - chyba wszystkie poza wdziankami dr Hoffman chciałoby się mieć w swojej szafie.

Kokludując polecam, a na zachętę, trailer, w którym majstersztyk montażu doceniam zwłaszcza o obejrzeniu filmu


Mroczne cienie
Reżyseria: Tim Burton

Brak komentarzy: