piątek, 3 sierpnia 2012

Czerwony Kapturek dla średnio zaawansowanych

Nie tak dawno temu i wcale nie w lesie, a leżąc na naszej wygodniej czerwonej kanapie obejrzeliśmy sobie bajkę dla nastolatków pt. Red Rigindg Hood w autorstwa Cathernie Hardwicke, znanej głównie z reżyserii pierwszej części "Zmierzchu". 

A więc w odpowiedniej konwencji nastoletniego paranormalnego romansu dawno dawno temu temu w odległej wiosce, która w trakcie święta celebruje scenki rodem z obrazów Breugela, żyła sobie dziewczyna. Wiadomo piękna i ogólnie udana tyle, że jej babcia mieszkała nieco za lasem. W tej przedziwnej wiosce nie było jednak zbyt sielankowo, bo w okolicy od wielu lat grasował wilk, który od czasu do czasu kogoś zjadał.


Wieśniacy w sumie już się do tego zdążyli przyzwyczaić i nie przeszkadzałoby to nawet w aranżacji małżeństwa naszej głównej bohaterki, gdyby nie przykry fakt, że wilk za najbardziej smakowitą ze wszystkich mieszkańców osady uznał siostrę Czerwonego Kapturka. Wiadomo taka sytuacja może trochę opóźnić ślub, do którego zresztą Valerie, wcale się nie spieszy, bo zamiast przeznaczonego jej sympatycznego syna kowala Henrego marzy jej się młody drwal Peter.

Na to wszystko do wioski zajeżdża znany i lubiany czarny charakter czyli Garry Oldman  jako Solomon. Jest on kimś w rodzaju inkwizytora od wilkołaków i zamierza zrobić wreszcie porządek ze złym wilkiem. I wtedy, jakby komplikacji było mało wilk zaczyna darzyć szczególną uwagą Czerwonego Kapturka, a biedna Valerie nie wie co począć.



Wilk mówi "choć ze mną będzie fajnie", mama mówi "weź ślub z Henrym", a Peter mówi "ucieknij ze mną". Każdy jednak jest bardzo tajemniczy, a już zwłaszcza babcia i dziewczyna popada w totalne niezdecydowanie, z którego będzie musiała się tak wykaraskać, żeby przy okazji Solomon nie puścił całej wioski z dymem.
 
Generalnie jest to bardzo ładnie zrobiony film, ale na poziomie treści nie zaskakuje pod żadnym względem. No może tym, że jak na taką uroczą bajkę nie jest super cukierkowo, giną niewinni,  są tortury i nie wiadomo kto gorszy wilk czy Gary Oldman. Wyjątkowo podobała mi się też scena z tradycyjnymi pytania "babciu, a dlaczego masz takie wielkie oczy?". Dla niej samej warto obejrzeć ten film. Bo czy w ogóle warto? Ze zdziwieniem stwierdzam, że im więcej czasu mija, tym lepsze są moje wspomnienia, a plusy zaczynają przesłaniać mi wiele z minusów tego filmu;]

Czy Red Riding Hood może się podobać? Myślę, że nastolatkom, które bezkrytycznie chłoną popkulturową papkę - tak, ale dla wszystkich, którzy znają genialne The Comapany of Wolves Neila Jordana, ten film nie będzie zbyt odkrywczy. Ot kolejny produkt powstały na fali popularności "Zmierzchu". Wystarczy  popatrzeć na Petera i Edwarda, ktoś znajdzie 10 różnic?


I tak niespodziewanie dla siebie udało mi się streścić, bo co tu dużo pisać o tej dość przewidywalnej produkcji. The Company of Wolves jest natomiast dziełem absolutnie doskonałym, które obejrzałam jeszcze w dzieciństwie i którym dość skutecznie straszyłam swoją młodszą kuzynkę spacerując po zamarzniętej rzece w zapuszczonym przypałacowym parku. Ten film wpływał na wyobraźnię w sposób porównywalny do Twin Peaks.


W dzieciństwie najbardziej zapadł mi w pamięci sugestywny widok czerwieni na śniegu, niestety byłam zbyt młoda, żeby wówczas zrozumieć przesłanie tego filmu. A opowieść o dziewczynie zakochanej w wilkołaku to przecież ważna życiowa lekcja.


Wszak najważniejszym przesłaniem opowieści o wilkołakach nie jest wcale seks z tajemniczym przystojniakiem, a mądra wskazówka dla małych dziewczynek, że człowiek człowiekowi, a już zwłaszcza mężczyzna kobiecie, wilkiem.

Brak komentarzy: