piątek, 10 sierpnia 2012

Dark Knight Crisis

Zdaje się, że już pisałam o tym za co kocham Batmana (ale tylko tego, którym był Michael Keaton), ale i tak szybko przypomnę jest bogaty, przystojny, inteligentny, pomaga dziennikarkom wpadającym w tarapaty, ma seksowny czarny strój i najlepszą furę świata, według mnie tyle wystarczy, zeby pokochac faceta. Niestety Christopher Nolan albo tego nie wie, albo nie docenia damskiej części publiczności. Dlaczego? Nie wypada pominąć kinowego hitu milczeniem, więc w kilku słowach podzielę się z wami swoimi przemyśleniami na temat najnowszego Mrocznego Rycerza, który powstaje, chociaż tak naprawdę to mocno kuleje.


A miało być tak pięknie... więc dlaczego wyszło źle? Wyjaśniam punkt po punkcie i lojalnie ostrzegam będą spoilery.

  • Samego Batmana jest w tym filmie jak na lekarstwo, a przed kamerą snuje się ciągle złamany życiem Bale. Jeszcze w czarnym wdzianku i pelerynce mogę go oglądać, ale bez maski jest dla mnie kompletną porażką, bo jak ktoś tak nieprzystojny w ogóle może być Batmanem? Boli mnie tu dokładnie to samo miejsce, które odczuwam oglądając nowego Bonda - tacy faceci powinni być do bólu czarujący, jak wspomniany Michael Keaton czy Sean Connery, a nie snuć się po ekranie z miną zbitego psa z kulawą nogą! Czy to tak wiele chcieć Batmana, który jest atrakcyjnym mężczyzną!!! Nolan najwyraźniej uważa, że tak.

  • W porównaniu do kreacji poprzednich przeciwników Batmana czyli Liama Neesona jako Ra's Al Ghula i genialnego Heatha Ledgera w roli Jokera Tom Hardy jako Bane'a wypada słabo. Hardy nie nalżey co prawda do pierwszej ligi, ale też Nolan nie dał mu się za bardzo nagrać - patrz maska. Zamiar był chyba taki, żeby przerażał swoim barbarzyństwem, dlatego Bane ciągle nosi skórzane kożuchy, ale naprawdę niewiele mu to pomaga.

  • Można by jeszcze znieść zbolałą minę Bale'a (wybaczcie, ale nie jestem w stanie nazwać go Brucem Waynem) i pomruki Bane'a, gdyby film miał lepszą fabułę, a i tu się Nolan nie postarał. Zamiast wymyślić coś nowego skleił pomysł z Ligą Cieni z pierwszego filmu z pomysłem na chaos i terroryzm z drugiego filmu, także zamiast jednej nowej historii, dostaliśmy długie przypomnienie tego co było w poprzednich odcinkach.
  • Na początku byłam sceptyczna co do powierzenia roli Catwoman Anne Hathaway  (wszystko w jej twarzy jest za duże), ale z całej tej bandy ona wypadła najlepiej, tyle że niemal ani razu nie zostaje określona mianem Catwoman! Nie rozumiem i pytam się dlaczego? A na marginesie dodam, że mogła mieć nieco lepszy strój.

    • Dodajmy jeszcze do tej listy zarzutów mocną inspirację "Pasją" Gibsona, bo linia fabularna Batmana mocno przypomina historię Jezusa, a Catwoman doskonale wpisuje się w rolę Judasza. Patos zdecydowanie nie przystoi kulturze popularnej, a Nolan lubi sobie z nim przesadzić - zwłaszcza w ostatniej scenie filmu.
    • I na koniec jeszcze dodam, że każdy kolejny odcinek Batmana w reżyserii Nolana coraz bardziej odchodzi od komiksowej estetyki, na rzecz poważnych filmów o atakach terrorystycznych. Pięknie odbija tym samym lęki współczesnej Ameryki, ale w historii o Batmanie nie o to przecież chodzi! Dlatego z zaskoczeniem dla samej siebie stwierdzam, że wolę  jednak Avnegersów od Zbolałego Rycerza.
    Podsumowując Dark Knight Rises jest naprawdę dobrym filmem sensacyjnym, który ogląda się przez ponad dwie godziny bez nudy, ale gdyby wyciąć z niego Batmana (co właściwie Nolan zrobił, bo Batmana prawie w nim nie ma) i wstawić w jego miejsce kogokolwiek innego naprawdę nie straciłby wiele.  Bo to po prostu nie jest film o Batmanie.

    Brak komentarzy: